Wręcz przeciwnie: branża czarterowych wycieczek zagranicznych ma się wyjątkowo dobrze. Według szacunków ekspertów rynku turystycznego w ubiegłym roku łączne przychody touroperatorów mogły sięgnąć 4,5 mld zł, a zyski najprawdopodobniej przekroczyły 80 mln zł, przebijając w ten sposób rekordowy poziom 78,8 mln zł z roku 2008. Byłby to imponujący wynik, zważywszy, że poprzednie cztery lata branża kończyła głębokimi stratami, a jeszcze w 2012 roku te straty wyniosły ok. 30 mln zł. Wreszcie widać, że właściciele biur podróży poszli po rozum do głowy. Przestali zamawiać jak największą liczbę miejsc w samolotach, zakładając, że puste fotele zawsze wypełni się łapanką na obniżki last minute. Zaczęli działać ostrożniej. I szybko na tym zyskali, bo wynajmowanie samolotów na spółkę z konkurentami pozwoliło zredukować ryzyko niskiej frekwencji i uniknąć drastycznego obniżania cen.
Teraz okazuje się, że touroperatorom wcale nie jest potrzebny rosnący rynek przelotów. Dla nich dużo ważniejsze jest zachowanie równowagi pomiędzy popytem a podażą. Co innego w przypadku agentów: dla nich kluczowa staje się wysokość obrotów, bo od nich liczona jest ich prowizja. Ale obecny rok powinien przynieść duże korzyści i jednym, i drugim. Prognozy zakładają bowiem wzrost liczby wyjeżdżających. Rzecz jednak w tym, by ta perspektywa nie zawróciła touroperatorom w głowach. Bo jeśli na początku sezonu zaczną wyobrażać sobie wypełnione po brzegi samoloty, mogą stracić czujność i powtórzyć błędy.
A błędy takie w dużej liczbie powodują, że biuro traci płynność finansową, co najboleśniej dotyka Bogu ducha winnych turystów.