Konflikt na Ukrainie, to kolejne wydarzenie mające miejsce w ostatnich latach za naszą wschodnią granicą, które pokazuje jak bardzo Polsce brakuje alternatywnych kierunków importu gazu ziemnego. Od kilku dni politycy, eksperci i media zastanawiają się, co się stanie jeśli przestanie płynąć błękitne paliwo przesyłane do naszego kraju poprzez terytorium Ukrainy. Czy i na ile ucierpią krajowi odbiorcy i jakie mamy szanse na pozyskanie gazu z Niemiec, czy Czech?
Z ostatnich danych wynika, że nasze techniczne zdolności w zakresie importu gazu do Polski ze wszystkich możliwych kierunków wynoszą 14,9 mld m sześc. rocznie. W około 57 proc. możemy je jednak zaspokajać z kierunku wschodniego. Sytuacja pod tym względem jest dziś lepsza niż jeszcze w 2009 r. kiedy to przez terytorium Ukrainy i Białorusi mogliśmy sprowadzać 91 proc. ogólnego wolumenu gazu, a ogólne zdolności importu wynosiły 11,6 mld m sześc.
Jeśli polskie firmy, w tym zwłaszcza grupa Gaz-System zrealizuje zaplanowane inwestycje nasza sytuacja w 2015 r. ulegnie diametralnej poprawie. Przede wszystkim nasze techniczne możliwości importu gazu wzrosną do 23 mld m sześc. rocznie, czyli o 54,4 proc. To bardzo dużo zważywszy, że szacunki Gaz-Systemu mówią o tym, ze fizycznie Polska sprowadzi z zagranicy 12,8 mld m sześc. gazu. Co więcej takie wolumeny, przynajmniej teoretycznie, będzie można niemal w całości pozyskiwać z innych kierunków niż wschodniego. Wszystko dzięki terminalowi LNG w Świnoujściu oraz fizycznemu rewersowi na gazociągu jamalskim.
Jeszcze lepiej powinno być po 2020 r. Do tego czasu powinny powstać nowe polaczenia z Czechami i Słowacją oraz ma dojść do rozbudowy terminalu w Świnoujściu.