I to w sposób działający na wyobraźnię polityków oraz przeciętnych zjadaczy chleba. Coroczny dzień wyjścia z szarej strefy ma umownie oddzielać ten okres, kiedy Polacy przestają pracować na lewo i wchodzą w działalność opodatkowaną.
Szara strefa to w Polsce ?19,5 proc. PKB. Co piąty złoty wypracowany przez Polaków. Od pani sprzątającej mieszkania, przez mechanika naprawiającego auto „bez VAT", firmę remontową pracującą bez faktury, straganiarzy ciągnących latem na Wybrzeże, szmuglerów paliwa zza wschodniej granicy, przez prostytucję, na dilerach narkotyków skończywszy.
Są w szarej strefie takie biznesy, których – jak obrotu narkotykami – opodatkowywać, czyli czynić legalnym, nie należy. Takie, które – jak panie do towarzystwa – fiskus z niezrozumiałych powodów omija. Takie, które po obłożeniu ZUS i podatkiem pewnie zniknęłyby z rynku. Wreszcie takie, które – jak remontowanie na lewo ? i drobny handel – należy przeciągnąć na jasną stronę mocy.
Nie pomogą w tym szeregi urzędników skarbowych spadające z niespodziewanymi kontrolami na podatników. Po prostu ten bat zwykle sięga nie tych, co powinien. W sprawie szarej strefy lepiej sprawdzi się zasada: mniej bata, więcej marchewki. Kluczem są niższe podatki ?i mniej biurokracji. Mamy ?w tym pozytywne doświadczenia.
Branża spirytusowa do dziś z rozrzewnieniem wspomina, jak to w 2002 r. stawka akcyzy spadła aż o 30 proc. W rezultacie wpływy z tego podatku znacznie wzrosły. Potencjalne zyski ze szmuglu alkoholu dramatycznie spadły, a Polacy sięgający dotąd po przemycaną stoliczną przerzucili się na legalne trunki z krajowych sklepów.