To one skorzystają na tym, że słabsi konkurenci nie wytrzymają podwójnego uderzenia – ozusowania tzw. śmieciówek i cięcia dopłat do zatrudniania niepełnosprawnych. Niektórzy z tych konkurentów zostaną przejęci, a inni znikną z rynku.

Przy czym ci słabsi to nie jest rynkowy plankton, ale średniej wielkości firmy. Za duże jednak, by przejść do szarej strefy i płacić pracownikom pod stołem. One najczęściej padają ofiarą zawirowań, z których wychodzą obronną ręką liderzy i płotki. Te ostatnie działają zwykle w niszach, które dużym graczom się nie opłacają. Nie mają też szans, by rywalizować w przetargach, które dziś są najważniejszym polem bitwy w wojnie cenowej na rynku ochrony. Wojny, na którą wszyscy narzekają i jakoś nikt nie może jej zakończyć.

Pewnie dlatego, że jednym z głównych rozgrywających jest... państwo. Tak, to samo państwo, które walczy z szarą strefą, a teraz rusza do boju z patologiami tzw. śmieciówek. Instytucje tego państwa w przetargach na ochronę stosują kryterium najniższej ceny. Przy stawce 7 zł za godzinę koszt ochroniarza pracującego w pełnym wymiarze godzin wynosi ok. 1,2 tys. zł miesięcznie. Koszt dla firmy. A dla pracownika? Ten minimalnej pensji (1680 zł) nie dostanie, nawet pracując na czarno...

Na razie agencje ochrony jakoś znajdują pracowników. Wysokie bezrobocie i wykluczenie społeczne wielu Polaków sprawia, że wciąż są chętni do pracy za kilkaset złotych miesięcznie. Ożywienie gospodarcze i poprawa koniunktury w budownictwie utrudni jednak dostęp do niewykwalifikowanych, tanich pracowników. Duże agencje poradzą sobie, oferując nowoczesne technologie, systemy monitoringu. Do obsługi tych kosztownych urządzeń potrzebni jednak będą lepiej wykwalifikowani ludzie. A im trzeba będzie lepiej zapłacić, co odczują w kieszeniach także mieszkańcy apartamentowców i chronionych osiedli.