Oponenci grupują się w znanych już obozach „stabilności" i „wzrostu". Ten pierwszy wychwala zalety dyscypliny fiskalnej, drugi – elastyczności budżetowej dla finansowania reform. Obóz „wzrostu" argumentuje, że nowe unijne ramy fiskalne wymagają znaczących oszczędności. Obóz „stabilności" przekonuje, że to właśnie jest potrzebne, by powstrzymać niekorzystne tempo narastania długu publicznego.
Trzy warunki wzrostu
Moim zdaniem UE musi uniknąć kolejnej bezowocnej batalii dotyczącej reguł fiskalnych i wykorzystać polityczny kapitał do pobudzenia wzrostu gospodarczego. Nowy porządek powinien się opierać na trzech elementach.
Po pierwsze, konieczne jest uznanie, że tam, gdzie państwo jest już zbyt duże, a efektywność sektora rządowego wątpliwa, należy unikać budżetowej stymulacji. W takich warunkach najbardziej przekonującą propozycją dla wzrostu jest poważna reforma państwa i przesunięcie wydatków budżetowych na sprzyjające wzrostowi dobra publiczne. Już obecnie obowiązujące reguły fiskalne pozwalają na spowolnienie tempa konsolidacji fiskalnej w zamian za poważne reformy strukturalne.
Drugim elementem jest konieczność uznania, że w sytuacji bardzo niskiej inflacji i anemicznego wzrostu gospodarczego bardzo trudne jest utrzymanie zrównoważonego długu i osiągnięcie nadwyżki pierwotnej. Wyraźnie strefa euro potrzebuje innego podejścia makroekonomicznego. Ale państwa z wysokim długiem nie mogą zapewnić stymulacji budżetowej. Logiczne więc, że powinny to robić państwa mające więcej wolnej przestrzeni fiskalnej.
Niemcy, Holandia, Dania, Szwecja, Polska i Finlandia powinny zacząć finansować inwestycje publiczne deficytem budżetowym. Chodzi o inwestycje w unowocześnienie infrastruktury, takiej jak drogi i koleje, a także zwiększone wydatki na edukację oraz badania i rozwój. To byłoby dobre dla kilku krajów, a szczególnie dla Niemiec, które inwestują zbyt mało, ale miałoby też pozytywne skutki dla strefy euro. Tej zwyżce inwestycyjnej powinna towarzyszyć bardziej agresywna polityka pieniężna.