Wtedy przewalająca się już dziś przez świat fala zakupów, napędzana tanim pieniądzem, jakim banki centralne zalewają rynki, dotrze wreszcie do naszego kraju. Według specjalistów zostanie wtedy zawartych wiele negocjowanych teraz w zaciszu gabinetów transakcji. Dla kupujących ceny polskich firm będą bardzo dobre, wręcz promocyjne. Promocję tę funduszom i biznesmenom chcącym przejmować rywali zafundowali nasi politycy.
Wszystko dlatego, że punktem odniesienia dla takich transakcji jest lokalny rynek akcji. Warszawską giełdę mocno osłabia zmasakrowanie funduszy emerytalnych przez rząd. Inwestorzy międzynarodowi wstrzymują się z inwestycjami na GPW w obawie, że w OFE zostanie zbyt mało Polaków, by ich składki miały pozytywny wpływ na giełdę, na którą będzie trafiać coraz więcej akcji wyprzedawanych przez fundusze emerytalne z powodu tzw. suwaka (czyli przenoszenia pieniędzy członków OFE do ZUS dziesięć lat przed emeryturą).
Skutek jest taki, że GPW nie bierze udziału w kolejnych falach hossy napędzanych tanim międzynarodowym kapitałem. Od początku roku WIG20 zyskał zaledwie 1,2 proc., gdy indeks rynków wschodzących MSCI EM urósł o 6,4 proc., nie wspominając już o amerykańskim SP500 (+8,4 proc.). Polscy przedsiębiorcy mogliby za sprzedawane biznesy – także te pozagiełdowe – żądać zdecydowanie wyższych cen, gdyby koalicja przeciwników OFE nie popsuła naszego systemu emerytalnego. Gospodarka to skomplikowany układ naczyń połączonych i radykalne działania w jednym miejscu wywołują często negatywne skutki tam, gdzie się ich nikt nie spodziewał. A już zwłaszcza politycy.