13 sierpnia w „Rzeczpospolitej" ukazała się rozmowa Bartosza Marczuka z przewodniczącym OPZZ Janem Guzem pod wymownym tytułem „Oskładkujmy wszystko". Rzecz dotyczyła oskładkowania umów o dzieło. Jak wynika z wywiadu, pan przewodniczący bardzo troszczy się o kondycję Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS). Jednak lekarstwa, które proponuje, stoją w sprzeczności z podstawową zasadą, że wolni ludzie mogą decydować sami o sobie. Tym samym przewodniczący OPZZ chce zaszkodzić (zapewne nieświadomie) grupie, o którą powinien dbać, czyli szeroko pojmowanym ludziom pracy (tak, wiem, osoba wykonująca dzieło nie jest pracownikiem, użyłem skrótu myślowego).
Od ponad roku pracuję w organizacji reprezentującej podmioty dostarczające finansowania zewnętrznego sektorowi małych i średnich przedsiębiorstw (MŚP). W związku z tym bardzo często mam bezpośredni kontakt z ludźmi prowadzącymi malutki, mały lub średni biznes. Oni mówią wprost: nie zatrudnię nikogo do pomocy, ponieważ daniny publiczne z tym związane mnie zabiją. I nie wskazują tu na podstawę prawną tego potencjalnego zatrudnienia.
Szeroko pojmowana praca (nie tylko ta w ujęciu kodeksu pracy) jest w Polsce opodatkowana jak dobro luksusowe. Mówimy o kraju z zarejestrowanymi 2 mln bezrobotnych. Tymczasem co proponuje pan przewodniczący Guz? W skrócie: oskładkujmy wszystko, a w krótkim terminie umowy o dzieło – tam, gdzie jeszcze tego nie zrobiono. Czyli de facto domaga się zwiększenia kosztów związanych z uzyskiwaniem przychodu. Uzasadnieniem ma być troska o kondycję FUS.
Tyle tylko, że wpływy z tego tytułu byłyby, jak sądzę, niewielkie z punktu widzenia deficytu Funduszu. Czy następnym krokiem ma być generalne podniesienie wymiaru składki? Jeśli tak, to kandydatów na nowych członków OPZZ przewodniczący będzie mógł łatwiej znaleźć wśród bezrobotnych niż pracujących.
Obywatel prowadzony za rękę
Uderzające jest to, że przewodniczący Guz uważa Polaków za ludzi, których państwo powinno prowadzić za rękę tak długo, jak tylko się da, i to oczywiście po ścieżce prowadzącej do ustawowo zdefiniowanego szczęścia. Nie rozumiem troski o samozatrudnionych płacących najniższe składki. Nikt im przecież nie zabrania płacić wyższych. Są dorosłymi, wolnymi ludźmi i muszą mieć możliwość podjęcia swobodnej decyzji i poniesienia jej konsekwencji.