Ten wynik niedawnej ankiety firmy badawczej Ipsos wykazuje, że mamy bardzo podatny grunt na przyjęcie innowacyjnych produktów i usług. Wyniki badań potwierdza praktyka – polscy konsumenci szybko oswoili się z płatnościami kartą, z e-handlem, w lot złapali pomysł na grupowe zakupy w sieci, masowo ruszyli na zakupy tabletów i sięgają po usługi mobilne.
Wydaje się więc, że powinniśmy jak burza piąć się w rankingach innowacyjności, a u wejść do polskich firm powinni się tłoczyć inwestorzy z Doliny Krzemowej polujący na nasze unikalne pomysły. Tym bardziej że w ostatnich latach paliwa do rozwoju innowacyjności dolewały nam hojnie fundusze z Unii. Tylko w ramach programu operacyjnego „Innowacyjna gospodarka" napłynęło ok. 10 mld euro...
Dlaczego więc rzeczywistość skrzeczy? Choć w tegorocznym Global Innovation Index awansowaliśmy na 45. miejsce (z 49. w ub. r.), to spośród krajów UE gorzej od nas wypadły tylko Grecja i Rumunia. Nie brakuje krytycznych podsumowań wykorzystania unijnych środków, a fundusze nastawione na finansowanie innowacyjnych start-upów narzekają na ich niedostatek....
Ponosimy skutki wieloletniej strategii, która zarówno w przypadku rodzimych firm, jak i zagranicznych inwestorów bazowała na konkurencji niższymi kosztami pracy. Czy teraz, gdy więcej środków na innowacje trafi do województw, które wesprą eksperci z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, będzie lepiej? Wierzę raczej w same firmy, które są już bardziej świadome, że w konkurencji cenowej doszły do ściany. Odbić się od niej mogą tylko poprzez innowacje.