Tak się jednak składa, że żeby odnieść w kinowym biznesie sukces na skalę krajową, ważne są także inne, całkiem pozaartystyczne czynniki. To właśnie im „Miasto 44" zawdzięcza sporą część sprzedanych biletów. Choć pewnie będzie to przynajmniej przez jakiś czas ostatni film poświęcony Powstaniu Warszawskiemu (po roku bogatym w produkcje o tej tematyce), miejmy nadzieję, że jest jednocześnie jednym z pierwszych naprawdę dobrze wypromowanych rodzimych obrazów kierowanych do szerokiej widowni.

Jego promocja nie była subtelna (żaden film nie miał dotąd przedpremierowego pokazu na Stadionie Narodowym), ale towarzyszyły jej dobrze skrojone działania poza tradycyjnymi reklamowymi nurtami. To np. ciekawy profil na docierającym do kilkunastu milionów Polaków Facebooku (rozwinięty tematycznie znacznie poza kwestie związane z filmem), zachęcające do jego obejrzenia materiały w mediach niepochylających się zazwyczaj nad tematyką historyczną (prasa kobieca), koszulki Roberta Kupisza inspirowane filmem, przebój Lany Del Rey wykorzystany w trailerze. Dzięki temu wszystkiemu wokół „Miasta 44" udało się wytworzyć ogromne zainteresowanie oraz tak pożądaną przez speców od marketingu atmosferę ważnego wydarzenia.

Widzowie, którzy krótko wcześniej mogli obejrzeć „Kamienie na szaniec" i dokumentalne „Powstanie Warszawskie", poszli na kolejny film poświęcony powstaniu, a potem ruszyła poczta pantoflowa skutkująca tłumami w kinach większymi od tych, jakie obejrzały ostatni przebój ?z Angeliną Jolie. Mam nadzieję, że już wyciąga z tego wnioski cała branża.