Gra toczy się o duże pieniądze, a Polska ma mocne argumenty. Sprzyja nam sytuacja na europejskich giełdach gazowych i nadpodaż surowca w Europie. Dzisiaj nasz kraj i kraje zachodniej Europy dzieli przepaść cenowa.
Średni koszt zakupu gazu w 2014 r. na niemieckiej giełdzie Gaspool i holenderskiej TTF wynosi 284 dol. za 1000 m sześc. W latach 2010–2014 średnia cena na giełdach wynosiła 94 zł za megawatogodzinę, czyli 310 dol. za 1000 m sześc. gazu. Niewiarygodne mało, patrząc na średnio o 100 dol. wyższe ceny paliwa dla Polski. I tu, i tu jest ten sam gaz – z Gazpromu.
Oczywiście trudno porównywać ceny spotowe (RDB) do kontraktów długoterminowych. Ale przepaść cenowa jest zbyt duża, aby uzasadniać ją względami pozornego bezpieczeństwa dostaw. Na giełdzie też można kupić gaz w kontraktach rocznych i tu ceny są dużo niższe.
Sprzyjające warunki do negocjacji ukształtowała Komisja Europejska prowadząca postępowanie antymonopolowe wobec Gazpromu. Umowa gazowa musi uwzględniać działanie spółki w reżimie prawnym UE. Być może warto zaangażować Komisję Europejską w negocjacje zapisów kontraktu. Podobny manewr został zastosowany w 2010 r., co polskim negocjatorom pomogło.
O co walczymy
Celem jest zniesienie wszystkich klauzul i zapisów ograniczających swobodny handel gazem. Wszyscy w Polsce chcą płacić sprawiedliwą cenę – cenę rynkową, podobnie jak za ropę. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG) nie powinno dopłacać do importowanego kontraktu, nie będzie też do niego dopłacało ani 42 tys. naszych przedsiębiorców, ani 6,5 mln gospodarstw domowych.