Ten tydzień upływa pod hasłem negocjacji programów oszczędnościowych między zarządami spółek węglowych a związkami. Na tapecie znalazły się m.in. nagroda barbórkowa, czternasta pensja, nagroda roczna, odprawa emerytalna, deputat węglowy dla pracowników i emerytów, bilet z Karty górnika, ekwiwalent za pomoce szkolne. To tylko część licznych uprawnień, jakie mają górnicy, o których zwykli śmiertelnicy mogą tylko pomarzyć. „To nie są wcale przywileje, jak podają niektórzy, są to składniki wynagrodzeń" – replikują związki zawodowe. Jaka jest druga strona tego medalu? W pierwszym półroczu tego roku strata całego polskiego górnictwa węgla kamiennego wyniosła ponad 770 mln zł. W tym czasie na sprzedaży węgla spółki straciły ponad 1 mld zł.

To, co jest roztropnością w prywatnym życiu każdej rodziny, nie może być chyba szaleństwem w życiu wielkiego królestwa – pisał w „Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów" Adam Smith. Tę myśl powinni wziąć sobie do serca związkowcy. Głowa rodziny, gdy brakuje „do pierwszego", szuka oszczędności. Podobnie musi postępować firma. Nawet taka, która – jak się wydaje związkom – nie może upaść. Bo przecież już nieraz oddłużało nas państwo, bo jesteśmy strategiczni, bo przyjedziemy do Warszawy i obrzucimy Sejm śrubami, bo...

Te karty przetargowe działają, ale nie w podbramkowej sytuacji. Tracą też swoją moc, gdy obowiązujące regulacje odbiegają w sposób zasadniczy od realiów. Wtedy determinacja tych, którzy siedzą po drugiej stronie stołu negocjacyjnego, może wynikać nawet nie z ich przekonania do zmian, ale po prostu z tego, że są zapędzeni w kozi róg.

Konsultacje mogą w takim przypadku wymknąć się spod kontroli. Ze szkodą dla wszystkich. A najwięcej mogą stracić pracownicy kopalń. W swoim interesie powinni zatem wpłynąć na związki, by złagodziły swoje stanowisko i zgodziły się na kompromis, choć nie dyktat zarządów. Lepiej chyba nie dostać deputatu za węgiel jako emeryt niż w ogóle emerytury.