Znacznie bogatsze społeczeństwa przeznaczają na nie nawet 50 proc. budżetów zakupowych. Królestwem marek własnych jest Szwajcaria, gdzie udział takich towarów w rynku jest największy i przekracza nawet 50 proc. W Polsce - przekracza 20 proc. i rośnie, ale do szwajcarskiego poziomu raczej nigdy nie dojdzie. Duża grupa konsumentów wciąż podchodzi do takich produktów bardzo ostrożnie, głównie z powodu błędów sieci. Gdy wprowadzały one na nasz rynek marki własne faktycznie były one znacznie tańsze od markowych odpowiedników, ale miały też tak fatalną jakość, że często produkty nadawały się jedynie do śmietnika.

Od tego czasu sieci wykonały ogromny postęp jeśli chodzi o jakość produktów i o wygląd opakowań, ale wielu konsumentów nadal pamięta pierwsze fatalne doświadczenie. Dlatego u nas takie marki są często synonimem czegoś gorszego, choć w Niemczech czy Szwajcarii kupowanie takich towarów jest czymś najzupełniej normalnym.

Detaliści próbują to przełamywać wprowadzając marki z wyższej półki, mogące rywalizować z towarami najwyższej jakości. Robi to Alma, która po sukcesie Krakowskiego Kredensu teraz podbija rynek z marką Food&Joy, robią także dyskonty z Lidlem i Biedronką na czele. Marki własne wprowadziła większość krajowych sieci - teraz ma taką ofertę wielka grupa Społem. Zmiany widać gołym okiem. W niektórych kategoriach - jak choćby pieluchy - marki własne są już rynkowymi liderami.

Dla odpornych na ten trend życzliwa rada – warto sprawdzać producentów. Często może okazać się, że towar pod komiczną nazwą powstaje w tym samym zakładzie co ten sporo droższy, stojący na półce obok, który od dawna kupujemy. Warto spróbować, a jeśli nie spostrzeżemy różnicy po co przepłacać?

Inteligentne robienie zakupów to dzisiaj powód do dumy, a nie zawstydzenia. Różnica w cenie na korzyść marek własnych standardowo wynosi nawet 30 proc., a to już nie do pogardzenia.