Tak. Są młodzi, czyli tacy którzy powinni zakładać rodziny i mieć dzieci. Są to mieszkańcy miast, specjaliści, czyli tacy, którzy powinni podnosić konsumpcję i tym samym rozwój gospodarczy. Są wykształceni, a w gospodarce rynkowej takie osoby przesądzają o jakości tzw. kapitału ludzkiego i społecznego danej zbiorowości. Nierozwiązanie ich problemu teraz obniża potencjał rozwoju i demograficzny Polski. Pamiętajmy też, że takie osoby mogą uciekać przed zobowiązaniami nie do udźwignięcia za granicę.
A jak ta sprawa odbije się na rynku mieszkań?
W Polsce od zawsze był głód mieszkań. Pytanie jest, dlaczego frankowicze wzięli tak dużo tych kredytów. Odpowiedzią jest to, że w pewnym krótkim okresie czasu bardzo wzrosła im zdolność kredytowa. Rynek nieruchomości jest sztywny, jeśli chodzi o podaż. Nie przybywa nagle na nim jakiejś znaczącej liczby domów i mieszkań. Z drugiej strony popyt jest uzależniony od zdolności kredytowej. Więc jeśli nagle w krótkim okresie bardzo ona wzrosła, to odbiło się to na dużo wyższych cenach mieszkań.
Okazuje się zatem, co dziś już wiemy, że frankowicze są w podwójnej pułapce. Kupili bardzo drogie mieszkania, które rynek później często przecenił, a wzięli na nie kredyty we frankach, którego wartość wzrosła niemal dwukrotnie. W rezultacie zbyt liberalnie prowadzonej akcji kredytowej ludzie paradoksalnie nie kupili większych mieszkań, ani zdecydowanie więcej. Kupili je przede wszystkim drożej.
Czy w tym kontekście nie jest uprawnione, by mówić zamiast o sektorze bankowym o „sektorze bańkowym", puszczającym od czasu do czasu w gospodarce spekulacyjne bańki? Jednocześnie jest to sektor niezwykle uprzywilejowany.
Dlaczego?
Zyski są tam nadzwyczaj wysokie w porównaniu z tymi w pozostałych sektorach. Podobnie jest z wynagrodzeniami kadry zarządzającej. Albo jest to zatem sektor o takiej wartości innowacji, takiej złożoności, że ta premia musi być wysoka, bo takich geniuszy nie ma gdzie indziej, albo zarządzanie tym sektorem jest banalnie proste, tyle że jest on uprzywilejowany przez państwo. Skłaniam się ku temu drugiemu wyjaśnieniu.
Dlaczego?
Wystarczy przywołać przepis, który decyduje o tym, że kredytobiorca odpowiada za zadłużenie całym swoim majątkiem, a nie tylko wartością zabezpieczenia, czyli nieruchomością. To jawna dyskryminacja klienta, który ponosi całe ryzyko nadzwyczajnych zdarzeń, takich jak spadek cen nieruchomości. Gdyby klient odpowiadał tylko wartością nieruchomości, banki nie udzielałyby kredytów na 100 i więcej procent ich wartości.
Inny przykład?
Wysokość opłat sądowych. Wynoszą 5 proc. wartości sporu. To bardzo dużo. Na przykład klient, który ma 300 tys. kredytu, jeśli chce się sądzić z bankiem musi wyłożyć na to 15 tys. zł. Nie dość, że ledwo starcza mu na ratę, to musi jeszcze mieć taką sumę, by dochodzić przed sądem racji. To ogranicza podstawowe prawa obywatela, źle działające państwo odcina go od możliwości skorzystania z instrumentu państwa prawa.
Taka opłata powinna wynosić kilkaset złotych i być stała. Oczekiwałbym od pani premier Ewy Kopacz interwencji ustawowej w tej sprawie. To można zrobić od ręki, w ciągu kilku dni.
Kolejny przykład uprzywilejowania banków to tzw. bankowy tytuł egzekucyjny.
Wiele osób mówi, że stawia on banki ponad prawem.
Tak dokładnie jest. To nic innego, jak możliwość wydawania przez bank wyroku, poza sądem. Choć banki nie są instytucją państwową, to wchodzą w kompetencje państwa – ferują wyroki z mocą prawną. W sporze z klientem mogą właściwie bez udziału sądu domagać się od klienta spłaty kredytu z całego jego majątku. To bank podejmuje tę decyzję, a nie sąd. Bankowy tytuł egzekucyjny jest strasznie niesprawiedliwy. Bank jednocześnie jest interesariuszem i sądem w danej sprawie. A sąd z definicji powinien być arbitrem między stronami.
Czy to zagraża frankowiczom?
Tak. Ogranicza też ich prawo do sporu z bankiem. Może on, rewanżując się za wytoczony proces, wpychać klienta w sytuację, w której bank wykorzysta tytuł egzekucyjny. Działa więc on jako swoistego rodzaju straszak przed dochodzeniem praw. Także tu oczekiwałbym od pani premier interwencji.
Banki nie poczuwają się do żadnej odpowiedzialności.
Jeżeli sektor bankowy ma być sektorem zaufania publicznego, powinien spełniać kryteria takiego zaufania. Ma być sektorem bankowym, a nie bańkowym, który od czasu do czasu kreuje w gospodarce bańki – np. na rynku nieruchomości, walutowym, opcji walutowych itd. Tego typu działania nie są w interesie państwa, które odpowiada za dobro publiczne, jakim jest stabilność finansowa. Jeśli ktoś narusza to dobro powinien ponosić tego koszty. Rolą państwa jest określanie reguł gry i ich egzekwowanie wobec podmiotów i zawodów zaufania publicznego. Postulowana niegdyś przez banki samoregulacja okazała się utopią, a dobitnie obnażył ją światowy kryzys finansowy kilka lat temu.
CV
Stanisław Kluza, były minister finansów, były przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego, pracuje na SGH, jest członkiem gabinetu cieni Business Centre Club. Społecznie jest także ekspertem Związku Dużych Rodzin 3+