Grozi nam, że bez nowej inwestycji za ćwierć wieku będziemy tamtą część kraju zasilać prądem płynącym z Litwy lub, co gorsza, z „jądrówki" w Kaliningradzie, z której budowy nie rezygnują Rosjanie. Oddana do użytku w 1956 r. elektrociepłownia Ostrołęka A dożywa swych dni, a uruchomiona za wczesnego Gierka elektrownia Ostrołęka B pociągnie jeszcze z 15 lat.
A przecież bez gwarancji stabilnych dostaw energii w przyszłości trudno liczyć na przyciągnięcie inwestycji przemysłowych do północno-wschodniej części kraju. Ba, jest ryzyko, że co bardziej energochłonne zakłady będą się stamtąd wyprowadzać. No bo trudno liczyć, że wszyscy będą budować własne elektrociepłownie zakładowe.
Zrobiła tak wytwórnia papieru i tektury Stora Enso. Ironią losu jest to, że papiernia graniczy przez płot z ostrołęckim oddziałem Energi i pół wieku temu właśnie dla zasilania „celulozy", jak miejscowi nazywają zakład, wybudowano tam elektrociepłownię Ostrołęka A. Trudno się dziwić, że nie mając pewności dostaw ciepła i energii od dotychczasowego kontrahenta, inwestująca grubo ponad miliard złotych w nowe maszyny papiernicze Stora postanowiła się od niego uniezależnić.
Tymczasem na przedpolu miasta na nową elektrownię czeka przygotowany teren budowy. Energa zdążyła tam wyciąć las i podciągnąć drogę. Nim Skarb Państwa zapalił jej czerwone światło, giełdowa spółka zainwestowała w przedsięwzięcie aż 200 mln zł. W pojedynkę firma nie pociągnie inwestycji. Potrzebuje do niej wspólnika. Jest już chętny, który jest gotów sfinansować projekt albo go po prostu odkupić od spółki i zrealizować samodzielnie.
Z punktu widzenia interesów gospodarki obie opcje są równie atrakcyjne, ważne, by elektrownia wreszcie powstała. Prąd, obojętnie – z siłowni z udziałem Skarbu Państwa czy z czysto prywatnej, ma to samo napięcie. Byle w ogóle był.