Mało tego, w pierwszym naborze wszystkie projekty z Polski dostały dofinansowanie, a rodzimi beneficjenci zgarnęli ponad 40 proc. dostępnej puli.

Powód do radości? Na pewno. Jednak może to oznaczać coś więcej, a mianowicie od dawna oczekiwany przełom na polskiej kolei w pozyskiwaniu pieniędzy z UE. Jeszcze niedawno trwały rozmowy pomiędzy polskim rządem a Komisją Europejską (KE), w których rząd postulował przesunięcie na inwestycje drogowe części przyznanych kolei unijnych euro z puli na lata 2007–2013. Bruksela się nie zgodziła i spółki kolejowe mają do końca 2015 r. nóż na gardle, aby w terminie zakończyć i rozliczyć dotowane projekty.

Czy to się uda, dowiemy się za kilka miesięcy. Teraz jednak mowa nie o starych, a już o nowych pieniądzach, i to nie przyznanych w ramach tzw. koperty narodowej, ale pozyskiwanych w konkursach, w których startują beneficjenci ze wszystkich 28 krajów Wspólnoty. Ich wnioski ocenia KE, a nie rodzimi urzędnicy. I okazuje się, że można. To o tyle ważne, że obecny wspólny budżet UE na politykę spójności jest zwany kolejowym, a polska kolej będzie miała do wykorzystania dwa razy więcej unijnych euro niż dotąd.

Z prezentacji założeń Krajowego Programu Kolejowego do 2023 r. wynika, że na kolej trafi 67 mld zł, w tym ponad 40 mld zł z UE. To pieniądze z krajowych i regionalnych programów operacyjnych, ale też właśnie z „Łącząc Europę". Wygląda na to, że spełniają się zapowiedzi minister infrastruktury i rozwoju Marii Wasiak (do resortu przyszła z PKP), która tłumaczyła mi, że zapóźniona kolej musiała przystosować się do wymogów UE i znaleźć specjalistów, ale jak odrobi lekcję z okresu 2007–2013, to będzie już tylko lepiej.