W Polsce brak wiary we własny przemysł

Przemysł obronny to strategiczna gałąź gospodarki. Pod tą tezą pewnie podpiszą się wszyscy politycy, a przede wszystkim ci, którzy w praktyce w ogóle tej prawdy nie biorą pod uwagę w swoich decyzjach – pisze dyrektor zarządzający WSK PZL-Świdnik.

Publikacja: 23.09.2015 21:00

Krzysztof Krystowski

Krzysztof Krystowski

Foto: materiały prasowe

Polska zamierza dokonać skoku modernizacyjnego w obronności. Kwota 130 mld zł, jaką rząd zamierza wydać na nowe systemy uzbrojenia, jest bezprecedensowym wysiłkiem finansowym. Mogłaby to być wielka szansa na rozwój własnego przemysłu obronnego – nie tylko ze względu na jego znaczenie w systemie obronnym, ale także dlatego, że zwykle siła uzyskana na własnym rynku służy ekspansji eksportowej. Przykładów jest wiele, choć niektórzy twierdzą, że tylko niepromowanie własnych firm w kraju „wypchnie" je do sukcesów eksportowych. Takie egzotyczne poglądy nie zmieniają jednak zasad rządzących światowym rynkiem uzbrojenia, a brzmią one w skrócie tak: „twój rząd nie kupuje, inne też nie kupią"

Niestety, już pierwsze decyzje w procesie modernizacji nie promują polskiego przemysłu, ale są kontynuacją wieloletniego procesu kupowania za granicą. Aby nie być gołosłownym, przytoczę wyniki raportu unijnego z 2012 r., w którym Polska została sklasyfikowana na drugim miejscu (zaraz po Grecji i wraz z Portugalią) jako kraj, który ma najwyższe ujemne saldo eksport/import uzbrojenia w UE. Warto dodać, że po odwróceniu tabeli na pierwszym miejscu mamy Francję, a na drugim Niemcy. Chyba nikt nie jest zdziwiony tą kolejnością.

Nie tylko firmy państwowe

Powstaje wrażenie, że w Polsce stawiamy na rozwój własnego potencjału przemysłu obronnego niejako w opozycji do rozwoju zdolności obronnych. Brakuje wiary we własny przemysł i jego możliwości. Ciągle „zagraniczne" to synonim „lepszego".

Wciąż definiujemy przemysł polski jako przemysł państwowy. Tymczasem dziś dużo podmiotów to firmy prywatne, często o bardzo zaawansowanych możliwościach nie tylko wytwarzania, ale też projektowania systemów obronnych. A przecież są obszary, w których należymy do europejskiej czołówki. Ciekawie rozwija się np. WB Electronics, polskie technologie radarowe, ale głównie przemysł lotniczy: WSK Rzeszów, PZL-Świdnik, PZL Mielec i cała Dolina Lotnicza. Ważną rolę odgrywają producenci silników Avio/GE, MTU, Safran. W Warszawie GE ma wielkie centrum B+R z najlepszym za chwilę laboratorium badań turbin na świecie.

Cóż z tego, że większości tych inwestycji dokonali inwestorzy zagraniczni. Świat będzie się globalizował i tego nie zatrzymamy. Trzeba zrozumieć nowe zasady działania i wpisać w nie interesy narodowe. A o interesy, również przemysłowe, trzeba zabiegać, pracować konsekwentnie. Poświęcać pieniądze i czas.

W błędzie są ci, którzy ogłaszają kapitulację, mówiąc, że nie mamy ani pieniędzy, ani czasu, a poza tym i tak jesteśmy prowincją Europy, więc trzeba kupować od mądrzejszych i bardziej zaawansowanych technologicznie, wymagając w zamian niewiele. Ich zdaniem, jeśli zażądamy więcej, to nie znajdzie się chętny, żeby nam cokolwiek sprzedać.

W tej grupie nie brakuje osób twierdzących dodatkowo, że kupując uzbrojenie z eksportu z kraju X czy Y, pozyskujemy wdzięczność i dozgonną przyjaźń danego kraju, który obejmie nas swoim protektoratem i nie pozwoli zrobić krzywdy. Obydwa podejścia są naiwne i błędne, zbudowane na kompleksie kraju postkolonialnego. Kiedyś przyjaźń z ZSRR, a dzisiaj z innymi partnerami, ma nam zapewnić siłę. Taka mentalność jest łatwa do wykorzystania przez możnych tego świata. Ciekawą ilustracją, jak to działa w praktyce, może być przetarg na zakup śmigłowców wielozadaniowych.

Odpowiedź ambasadorowi

Z uwagą przeczytałem artykuł ambasadora Francji w „Rzeczpospolitej" z 29 lipca br. Świadczy o wielkim zaangażowaniu dyplomacji francuskiej w promocję produktów francuskich. Nasi dyplomaci powinni się uczyć.

Tezy nie zaskakują. Ambasador twierdzi, że wybór francuskich śmigłowców przez Polskę, kraj, w którym jako w jednym z nielicznych w Europie i na świecie od 60 lat produkuje się helikoptery, jest rzeczą naturalną i godną pochwały. Twierdzi, że w Polsce nikt śmigłowca zrobić i tak nie potrafi, wobec czego kupno z zagranicy z ostatecznym montażem w Polsce niczym się nie różni od pełnej produkcji. Bo przecież wiadomo, że Polacy sami śmigłowca zrobić nie umieją, doświadczenia i wiedzy brak, a nawet jak jest, to przecież Świdnik czy Mielec to nie Polacy. W tych okolicznościach wybór, zdaniem ambasadora, mógł być tylko jeden: „lepszy dobry montaż niż zła produkcja".

Pozwalam sobie w tej sprawie mieć zdanie odmienne. Moim zdaniem to, co się dzieje w PZL- -Świdnik, czyli pełna produkcja śmigłowców, różni się od montażu i to bardzo. Twierdzę, że ponad 60 lat doświadczenia ludzi i organizacji w projektowaniu i budowie śmigłowców jest zdolnością unikatową na skalę co najmniej europejską. Gdyby było inaczej, to fabryki śmigłowców rosłyby jak grzyby po deszczu w każdym z krajów europejskich, a nie tylko we Francji, we Włoszech, w Niemczech, Wielkiej Brytanii i Polsce.

Różnica między produkcją a montażem jest, żartobliwie mówiąc, taka jak różnica między dobrą francuską lub jak kto woli włoską restauracją, z własnymi daniami i recepturami a cateringiem dowożącym ziemniaki purée do domu pomocy społecznej.

PZL-Świdnik, jako część grupy AgustaWestland (AW), korzysta dzisiaj z ponad półwiecza swojej praktyki w zakresie produkcji śmigłowców, wiedzy, jaką w tym czasie zgromadzili ludzie i organizacja, oraz wszystkich wielkich doświadczeń i technologii AW.

Przedmiotem oferty AW149 dla polskiej armii był pełen transfer do Polski technologii wraz z kodami źródłowymi. Rzeczą kuriozalną jest pominięcie w procesie wyboru skali działalności i wysiłku inwestycyjnego firm, które od lat są w Polsce obecne.

Dobrym prawem każdego kraju i jego administracji jest bronić swoich interesów. Przywilejem wielkich krajów jest mieć wielkie interesy na całym świecie. Rozsądkiem administracji kraju średniego, ale z ambicjami, jest pilnować swoich interesów tam, gdzie szczęśliwie jeszcze istnieją. Inaczej się zachowujemy jak państwo postkolonialne, co wielkich tego świata nie dziwi, ale na pewno nie buduje szacunku do nas. Wszak już jakiś czas temu, podczas debaty w UE, jeden z europejskich polityków stwierdził, że Polska miała szansę siedzieć cicho, ale jej nie wykorzystała.

Mówi się nam, przemysłowcom, że nikt na świecie nie kieruje się w wyborze sprzętu dla armii względami przemysłowymi. Że wszystkie armie świata biorą przede wszystkim sprzęt z „najwyższej półki", budując jednocześnie „polityczne alianse". Nasuwa się więc pytanie, dlaczego przy tak wielkiej współpracy dyplomatycznej armia Francji nie korzysta z czołgów Leopard? Dlaczego ponad 90 proc. śmigłowców w armii francuskiej zostało wyprodukowanych we Francji? Czy są nie tylko różne prędkości, ale też różne logiki? Jedna dla mocarstw, druga dla tych, co mają siedzieć cicho?

Dobrze, że związki zawodowe proponują ustawę wspierającą lokowanie produkcji obronnej w Polsce. Wiceminister obrony narodowej Czesław Mroczek już wie, że jest zła, chociaż jej nie czytał. Nasi dziadkowie, którzy stworzyli Centralny Okręg Przemysłowy z tych samych pobudek co dzisiejsza ustawa, przewracają się w grobach, słysząc, że wspieranie polskiego przemysłu to najgorsze, co można zrobić dla obronności i tegoż przemysłu. Najwyższy czas porzucić nasze kompleksy i zacząć dbać o siebie, a nie o gospodarki całej UE.

Opinie Ekonomiczne
Szymon Ruman: Dobra cyfrowa dekada
Materiał Promocyjny
Berlingo VAN od 69 900 zł netto
Opinie Ekonomiczne
Bogusław Chrabota: Tusku, musisz deregulować
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Halesiak: Czy z chaosu Donalda Trumpa wyłoni się nowy porządek?
Opinie Ekonomiczne
Paweł Rożyński: Politycy straszą banki. Powinni drżeć wszyscy
Materiał Partnera
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Opinie Ekonomiczne
Adam Roguski: Prezydent poukłada nam rynek mieszkaniowy
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście