I oczywiście taką właśnie, godną i głęboką dyskusję, jak co roku, mieliśmy i obecnie. Tym godniejszą i głębszą, że odbywającą się na półtora tygodnia przed wyborami. A to spowodowało, że sumienie i poczucie odpowiedzialności za państwo i naród kazało w godną i głęboką dyskusję zaangażować się również bolejącym nad stanem naszej edukacji politykom. W końcu „takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie" – napisał ponad 400 lat temu kanclerz Jan Zamoyski (w proroczy sposób używając słowa „Rzeczypospolite" w liczbie mnogiej, dzięki czemu mogą się one odnosić do wersji od I do IV).
Godna i głęboka dyskusja jak zwykle sięgnęła samego sedna troski Jana Zamoyskiego. A mianowicie tego, że nauczyciele powinni dostać podwyżki, a zamykanie szkół, w których skutkiem zmian demograficznych liczba uczniów w klasie jest mniejsza od liczby zatrudnionych nauczycieli, jest zbrodnią popełnianą na narodzie polskim (tu po jednej stronie stanęły murem nauczycielskie związki zawodowe i większość opozycji). Albo odwrotnie (jak twierdzi rząd), że wywodząca swój rodowód z czasów stanu wojennego Karta nauczyciela jest sposobem na generowanie ogromnych kosztów edukacji bez zapewnienia jej lepszej jakości. A także skutecznym narzędziem utrudniającym dostosowanie polskiej szkoły do potrzeb zmieniającej się rzeczywistości.
Ze wzruszeniem słuchałem tych samych co zawsze, godnych i głębokich argumentów w sporze o polską edukację – tego, czy 18 godzin pensum nauczycieli to faktyczne zagwarantowanie im pracy w niepełnym wymiarze (a wówczas wychodzi na to, że godzina efektywnej pracy jest całkiem hojnie opłacona). Albo tego (jak odpowiadają związki zawodowe), że przecież do każdej godziny lekcji nauczyciele muszą się ponad godzinę przygotowywać, więc w rzeczywistości jest to najdłużej pracująca i najbardziej wyzyskiwana przez pracodawcę grupa zawodowa (jako akademicki nauczyciel z 20-letnim stażem mam w tej sprawie swój własny pogląd). Albo godnej i głębokiej kłótni o to, czy sięgający łącznie niemal trzech lat płatny „urlop dla podratowania zdrowia" nauczycieli to kosztowny i niczym nieuzasadniony przywilej czy też słusznie należna rekompensata za pracę cięższą i bardziej niezdrową od pracy górnika.
A w rzeczywistości dyskusja, która powinna dziś się toczyć, jest nieco inna. Polska szkoła nie odpowiada dziś potrzebom społeczeństwa. Nie uczy pracy grupowej, nie rozwija kapitału społecznego, w nie ułatwia dostatecznym stopniu rozwój zdolności analitycznych, nie rozwija zainteresowań, nie daje odpowiednich narzędzi do dalszego kształcenia się. Stoją przed nią gigantyczne zadania i potrzeba gigantycznych zmian. Ale uczestnicy obecnej godnej i głębokiej dyskusji nie wydają się tymi problemami zbytnio zainteresowani.