Problem z planem rządu

Bez jasnej odpowiedzi na trzy istotne pytania nie tylko nie da się wstępnie ocenić szans realizacji planu Morawieckiego, ale w ogóle tego, czy mamy do czynienia z realnymi zamiarami, czy tylko z propagandową bajką – pisze rektor Akademii Vistula.

Publikacja: 05.06.2016 21:00

Witold M. Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce

Witold M. Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski

Przedstawiony przez wicepremiera Morawieckiego „Plan na rzecz odpowiedzialnego rozwoju" zasługuje na poważną analizę i dyskusję. Poważniejszą i ze strony jego zwolenników, i ze strony krytyków. Dlaczego poważniej powinni podejść do niego zwolennicy? Dlatego, że szanse jego realizacji to „być albo nie być" dla rządzącej dziś partii. Partia ta złożyła ogromne i kosztowne obietnice wyborcze. Nie tylko program 500+, który można jeszcze starać się we względnie logiczny sposób uzasadniać. Oczekiwania są jednak znacznie większe.

Związki zawodowe domagają się dosłownej realizacji kosztownej dla budżetu i jeszcze bardziej dla gospodarki obietnicy cofnięcia zmian wieku emerytalnego, górnicy czekają na obiecane subsydia dla kopalń, frankowicze żądają redukcji długu, która kosztowałaby państwo dziesiątki miliardów złotych. Ale są jeszcze i inne oczekiwania: rząd, który dochodził do władzy pod hasłem, że płace Polaków są zaniżone, musi się liczyć z narastającą presją na wzrost wynagrodzeń w sferze budżetowej.

Własnym wyborcom można wmówić, że wszystkie te obietnice da się sfinansować bezboleśnie podatkiem od zagranicznych hipermarketów i banków albo cudownie odkrytym miliardami z VAT. Niedługo trzeba będzie jednak szukać dodatkowych dochodów, zwłaszcza że destabilizacja budżetu groziłaby nie tylko obniżkami ratingów i wzrostem kosztów obsługi zadłużenia, ale też karami ze strony Brukseli, która krajowi łamiącemu zasady dyscypliny budżetowej ma prawo odciąć dostęp do unijnych funduszy. Dla większości Polaków oznaczałoby to, że rządy PiS prowadzą nie do obiecanego dobrobytu, ale do bolesnego konfliktu z Unią, gospodarczych strat i niższego poziomu życia. A to byłby koniec marzeń o wygraniu kolejnych wyborów.

W tej sytuacji rządzący powinni rozumieć, że ich jedyną szansą na realizację wyborczych obietnic i jednoczesne uniknięcie fatalnej spirali gospodarczych kłopotów oraz załamania zaufania społecznego jest przyspieszenie tempa wzrostu gospodarczego Polski. Czyli skuteczna realizacja planu Morawieckiego, który składa właśnie takie obietnice.

Główny problem z planem Morawieckiego polega jednak na tym, że jak dotąd w ogóle nie został zaprezentowany. To zapis celów do osiągnięcia oraz narzędzi ich realizacji (jak mówią Amerykanie, „wizja bez środków realizacji to halucynacja"). Zamiast tego mamy zestaw 66 slajdów, przygotowanych przez firmę konsultingową. Jakość tego pokazu slajdów oceniam średnio: zawierają kilka efektownych pomysłów, ale ułożone są chaotycznie, w wielu ważnych miejscach są nieprzekonywujące, a główna idea gubi się w niepotrzebnych szczegółach.

Oczywiście partyjnym propagandzistom, dla których świat realny ma małe znaczenie w porównaniu z siłą PR, to nie przeszkadza: pokaz slajdów jest nawet lepszy, bo przecież „ciemny lud" i tak nic z tego nie zrozumie. Ale dla tych, którzy starają się do projektu odnieść rzeczowo, to zasadnicza przeszkoda w ocenie jego realności. Slajdy zawierają tylko wykaz celów i zmian, które rząd chciałby osiągnąć. Zmian o bardzo różnym kalibrze i stopniu skomplikowania, co nie znajduje odbicia w strukturze prezentacji (programom rozwojowym poświęcone jest osiem slajdów, a problemowi działań na rzecz zmian stopy oszczędności, nad którym głowi się światowa ekonomia, jeden). A na pytanie o proponowane sposoby osiągnięcia celów pada nieodmiennie odpowiedź, że wszystko jest w przygotowaniu i „już wkrótce" dowiemy się szczegółów.

Krytycy propozycji Morawieckiego odnotowują oczywiście brak takich informacji. Ale i tak, nie czekając na nie, wydają negatywne opinie. Przede wszystkim zwracając uwagę na brak makroekonomicznej spójności (innymi słowy, brak finansowania dla ambitnych planów inwestycyjnych). Na trudno maskowaną niechęć do kapitału zagranicznego, która z pewnością nie służy poprawie klimatu inwestycyjnego. Na mylną diagnozę dotyczącą potrzeby reindustrializacji, mogącą stanowić zasłonę dymną dla pompowania publicznych pieniędzy w skazane na klęskę próby podtrzymania przy życiu firm z sektora publicznego. A także na przebijającą zza slajdów etatystyczną koncepcję rozwoju, w którym państwo ma w znacznej części zastąpić rynek, nadając pożądany kierunek zmianom gospodarczym. W krytycznej ocenie cały plan prezentuje się w najlepszym razie jako propaganda, a w ocenie bardziej skrajnej – wręcz jako program szkodliwy dla rozwoju.

Wyznanie wiary

Opierając się na dość wątłej podstawie 66 prezentowanych w kółko slajdów, zwolennicy i krytycy koncepcji wicepremiera Morawieckiego formułują bardzo daleko idące wnioski. Krytycy twierdzą, że jest to zestaw celów nie tylko nie najlepszy, ale przede wszystkim niemożliwy do sfinansowania i realizacji. Na co zwolennicy planu odpowiadają, że przecież finansowanie się znajdzie, jeśli tylko zwiększy się stopa oszczędności, a realizacja się powiedzie, jeśli tylko państwo polskie będzie równie skutecznie wspierać rozwój, jak kiedyś robiło to państwo koreańskie.

Dyskusję taką można toczyć w kółko, bez żadnej konkluzji. Kto głęboko wierzy zapewnieniom rządu, będzie głęboko wierzyć w możliwość realizacji planu. Kto jest wobec rządu nieufny, uważa, że plan Morawieckiego to propagandowy materiał maskujący dążenie do etatyzmu i populistycznego rozdawnictwa publicznych pieniędzy. Innymi słowy, zamiast debaty ekonomicznej mamy do czynienia z wyznaniem wiary.

Ponieważ nie mam ochoty uczestniczyć w równie jałowej dyskusji, nie mam też zamiaru deklarować się po stronie „wierzących" lub „niewierzących" w plan Morawieckiego. Na podstawie obecnej wiedzy nie ma ani podstaw do stwierdzenia, że jest on możliwy do realizacji, ani twardych dowodów, że jest niemożliwy.

Nie mam też zamiaru zastanawiać się nad realnością sugestii wicepremiera, że dotychczasowe działania gospodarcze rządu – idące w dokładnie odwrotną stronę, niż postulują jego plany – to tylko krótkookresowe spłacanie politycznych długów wobec wyborców, które już wkrótce zostaną zastąpione realizacją polityki długookresowej (choćby wyborcy mieli się obrazić). Chciałbym jednak sformułować trzy pytania dotyczące kluczowych problemów związanych z realizacją planu. Bez jasnej odpowiedzi na te pytania nie tylko nie da się nawet wstępnie ocenić szans jego realizacji, ale w ogóle tego, czy mamy do czynienia z realnymi zamiarami, czy z propagandową bajką.

Pytanie pierwsze: Jak zwiększyć oszczędności?

Ekonomiści zwracają uwagę, że plan Morawieckiego nie spina się: wielkie wydatki niezbędne do realizacji ambitnego programu modernizacyjnego muszą zostać sfinansowane przez małe oszczędności, którymi dysponujemy w kraju. Rzeczywiście, relacja oszczędności krajowych do PKB (miara zdolności narodu do sfinansowania inwestycji własnymi siłami) w Polsce poniżej 18 proc. należy do najniższych w UE i jest najniższa wśród nowych członków Unii. To najlepsze wytłumaczenie faktu, że w Polsce w odróżnieniu od cytowanej przez zwolenników planu Korei, kapitał krajowy jest słaby, trudno jest zbudować wielkie firmy, a wielką rolę odgrywa kapitał zagraniczny.

Jak pokazują badania porównawcze, do sfinansowania inwestycji potrzebnych do osiągnięcia celów, o których mówi plan Morawieckiego, przy unikaniu uzależnienia od kapitału zagranicznego, potrzeba stopy oszczędności krajowych przynajmniej o jedną trzecią wyższej niż dziś (Korea ma dwukrotnie wyższą). Dlatego bez deklaracji, w jaki sposób rząd chce zwiększyć stopę krajowych oszczędności, plan będzie czystą fantazją.

Na razie takiej deklaracji nie ma. Jedynym konkretem jest cytowana w prezentacji kwota biliona złotych na inwestycje, ładnie brzmiąca, ale głównie pełniąca funkcję propagandową. Połowa tej kwoty to środki z funduszy unijnych, które tak czy owak miały być wydane, więc trudno uważać je za „dodatkowe". Jedna czwarta to depozyty przedsiębiorstw, które są przecież już zużyte przez banki do finansowania kredytów dla firm, gospodarstw domowych i rządu. Bilion może zachwycać propagandzistów, ale w sensie ekonomicznym nie znaczy prawie nic.

Jedynym prawdziwym rozwiązaniem problemu jest trwały wzrost stopy oszczędności. Czy można to osiągnąć? Oczywiście, że tak, ale jest to zadanie trudne i niepopularne. Przede wszystkim wymaga eliminacji deficytu budżetowego (rząd go zwiększa) i stworzenia prawdziwych zachęt do wzrostu oszczędności, zwłaszcza emerytalnych (obniżenie wieku emerytalnego to sygnał w przeciwną stronę). Wymaga również ograniczenia ekspansji kredytu konsumpcyjnego, a przede wszystkim wzrostu zaufania do instytucji finansowych (niejasne plany wobec sektora bankowego mogą je tylko obniżyć). Oczywiste pytanie do autorów planu brzmi więc: jak chcą zwiększyć stopę oszczędności?

Pytanie drugie: Jak wydać publiczne pieniądze?

Jak się wydaje, główną ideą przyświecającą planowi Morawieckiego jest zdynamizowanie gospodarki poprzez umiejętne wydanie publicznych pieniędzy. Nawet gdyby serio brać ów bilion i tak nie byłoby to rozwiązanie problemu. W mniejszych od Polski o połowę wschodnich landach Niemiec wydano nie bilion, ale dwa biliony, i nie złotych, ale euro, nie uzyskując żadnego z celów. A robiły to urzędy niemieckie o niebo sprawniejsze od polskich. My z wydawaniem publicznych pieniędzy mamy doświadczenia gorsze (co piętnował sam rząd w swoim „audycie"). Bez radykalnej poprawy jakości instytucji publicznych trudno o lepsze efekty (rozpędzenie służby cywilnej idzie w przeciwnym kierunku).

W planie Morawieckiego przytoczono budzące nadzieję przykłady rządowych programów, które mogą wesprzeć krajowy przemysł w rozwoju innowacyjnych produktów (programy „Żwirko i Wigura", „Batory"). Warto jednak przypomnieć inne takie programy: zmarnowane na samolot Iryda 1,2 mld zł i 400 mln zł wyrzucone na nieskończoną korwetę Gawron. Kolejne oczywiste pytanie brzmi więc: Jakie działania chcą podjąć autorzy planu w celu radykalnej poprawy jakości instytucji publicznych, aby „Żwirko i Wigura" nie został kolejną irydą?

Pytanie trzecie: Jak zwiększyć kapitał społeczny?

Autorzy planu słusznie zauważają, że niezbędnym warunkiem dogonienia przez Polskę krajów zamożniejszych jest wzrost innowacyjności, przesuwanie się polskich firm w górę łańcucha wartości i ich awans do pozycji czempionów. Sugerowanie na slajdach narzędzia to zmniejszenie uciążliwej dla biznesu biurokracji (bardzo słuszne), państwowe wsparcie i zachęty finansowe dla innowacji.

Należy sobie jednak zdawać sprawę z tego, że główne przyczyny niezadowalającej śmiałości polskich firm w zakresie rozwoju i ekspansji zagranicznej, a także niewielkiej otwartości dużych i małych firm na innowacje są liczne i znacznie głębsze, niż tylko biurokracja i brak ulg podatkowych. Wśród przedsiębiorców dominują postawy konserwatywne, absolwenci wyższych uczelni wolą posady w międzynarodowych koncernach od zakładania swoich firm, sektor nauki nie jest zainteresowany współpracą z biznesem. Hamulcem takiego rozwoju, o którym mówi plan, jest żenująco niski kapitał społeczny Polaków, co w znacznej mierze tłumaczy niewielkie sukcesy w tworzeniu prywatnych wielkich firm, które muszą być oparte na współpracy. Działaniem, bez którego nie da się osiągnąć postępu w tym zakresie, jest fundamentalna reforma całego systemu edukacyjnego, wiodąca do zmiany niekorzystnych postaw społecznych (np. niskiej umiejętności współpracy) – i to od najmłodszych lat. O tym plan w ogóle nie wspomina, proponując rzeczy łatwe i popularne, choć prawdopodobnie mało skuteczne. Idące we właściwym kierunku reformy edukacji zapewne nie byłyby dobrze przyjęte (czego dowodem popularność „kontrreformy", podwyższającej wiek dzieci idących do szkoły). Protesty wzbudziłyby też reformy sektora nauki, zmuszające go do aktywnego poszukiwania pól współpracy z gospodarką. Trzecie pytanie brzmi więc: Czy autorzy planu gotowi są zaproponować niezbędne i głębokie reformy sfery edukacji i nauki, niezbędne do wzrostu kapitału społecznego i innowacyjności?

Jeśli celem planu Morawieckiego jest rzeczywiście dogonienie w ciągu jednej generacji krajów Europy Zachodniej, można mu tylko przyklasnąć. Ale jeśli nie usłyszymy wiarygodnej odpowiedzi na sformułowane powyżej trzy pytania, trudno w ogóle mówić o wiarygodności planu. Przekonująca odpowiedź musiałaby być w ogromnej mierze sprzeczna z polityką, którą obecny rząd prowadził do tej pory i którą najwyraźniej ma zamiar prowadzić nadal. Czy taka zmiana polityki gospodarczej jest wyobrażalna? Zapewne tak. Ale póki nie usłyszymy przynajmniej jasnych deklaracji gotowości do takiej zmiany, musimy uważać plan Morawieckiego za intelektualne ćwiczenie bez realnego znaczenia.

Przedstawiony przez wicepremiera Morawieckiego „Plan na rzecz odpowiedzialnego rozwoju" zasługuje na poważną analizę i dyskusję. Poważniejszą i ze strony jego zwolenników, i ze strony krytyków. Dlaczego poważniej powinni podejść do niego zwolennicy? Dlatego, że szanse jego realizacji to „być albo nie być" dla rządzącej dziś partii. Partia ta złożyła ogromne i kosztowne obietnice wyborcze. Nie tylko program 500+, który można jeszcze starać się we względnie logiczny sposób uzasadniać. Oczekiwania są jednak znacznie większe.

Pozostało 96% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację