To spora zmiana, bo dobrze pamiętam, że przed 10–15 laty, gdy przy takich okazjach wśród prezentów również często wręczano złote drobiazgi, nikt nie patrzył na markę. Liczyło się złoto. Podobnie zresztą jak w przypadku pierścionków zaręczynowych czy obrączek. Oceniano co najwyżej ilość gram kruszcu, nie zwracając uwagi na markę jubilera. Dzisiaj wiele (może nawet większość) młodych Polek nie wyobraża sobie zaręczyn bez pierścionka z brylantem z metką Apartu czy Kruka.

Widać, że efekty przynosi praca nad zbudowaniem silnych, znanych marek, do której „Rzeczpospolita" zachęca od lat m.in. poprzez nasz ranking najcenniejszych polskich marek. Widać to po słabej kondycji większości krajowych producentów i sprzedawców biżuterii, którzy o to nie zadbali. Na pozór może się to wydawać dziwne, że w bogacącym się społeczeństwie firmom, które żyją z luksusowego produktu, źle się powodzi. Ma to jednak logiczne wyjaśnienie – choćby w opisanej na początku sytuacji.

Skoro bowiem stać nas już na trochę luksusu, to sięgamy po najbardziej kojarzone z nim marki. Nie jest to najlepsza perspektywa dla firm, które swoje produkty sprzedają na sezonowych stoiskach jubilerskich w wakacyjnych kurortach albo w sklepach w centrach miast (podczas gdy klienci są w centrach handlowych). Jednak i dla nich jest pewna szansa. Może nią być rozwój sprzedaży oraz budowanie marki w internecie. Wymaga to jednak opanowania nie tylko sztuki jubilerskiej, ale i sztuki komunikacji w nowych mediach, umiejętności dotarcia do e-klientów, o których zabiega też rynkowa czołówka.