Najpierw ceny co najmniej dwukrotnie wzrosły po wprowadzeniu euro (bo wszyscy Niemcy tak mówią). Potem wszystkie kraje używające tej zatrutej waluty wpadły w potężną recesję (dowodem na to jest opinia pewnego naszego polityka, który lecąc nad Słowacją, zauważył, że ten nieszczęsny kraj jest pogrążony w ciemności). Następnie ich ludność wpadła w nędzę (czego dowodem są Słowacy i Litwini przyjeżdżający na zakupy do Polski). Potem całe południe Europy zostało za pomocą kredytów udzielonych w tym szatańskim pieniądzu zmienione w niemiecką kolonię (czego nie zdołały osiągnąć dywizje Wehrmachtu, tego dokonali podstępni niemieccy bankierzy i ich brukselscy sługusi). A na koniec, już wkrótce, nastąpi fala bankructw, w wyniku których przeklęte euro zniknie z powierzchni ziemi, pozostawiając po sobie tylko rozpacz i łzy.
No cóż, niekoniecznie. Po pierwsze, ceny wcale dwukrotnie nie wzrosły, a jeśli nawet pewien ich wzrost zaskoczył pierwsze kraje wprowadzające wspólną walutę, to już następne na to uważały i żadnego wzrostu cen nie odnotowały (ostatnio Litwa i Łotwa). Po drugie, kraje europejskie rzeczywiście wpadły w roku 2009 w recesję, ale nie wynikało to z używania euro, tylko z kryzysu globalnego (w recesji były też USA). Recesja dotknęła również silnie uzależnioną od eksportu Słowację, jednak kraj ten już po roku odrobił straty, a następnie został drugim – obok Polski – z najszybciej rozwijających się krajów Unii (fenomen braku świateł zauważony przez spostrzegawczego polskiego polityka wynikał prawdopodobnie z tego, że samolot leciał nad górami).
Po trzecie, Słowacy i Litwini nie wpadli w nędzę skutkiem wprowadzenia euro – płace wzrosły, a ceny się nie zmieniły. Natomiast skutkiem słabości złotego wobec euro dodatkowo bardzo tanie zrobiły się dla nich zakupy w Polsce. Po czwarte, kraje Południa wpadły w kłopoty, ale stało się tak z powodu ich własnej błędnej polityki gospodarczej (zadłużania się dla finansowania konsumpcji), a nie istnienia euro. W ostatecznym rachunku to Niemcy będą musieli ponieść największe koszty częściowej redukcji długów Grecji (co jest dość dziwną formą kolonialnego wyzysku). No i po czwarte, strefa euro ma przed sobą w najbliższych latach perspektywy solidnego wzrostu, mechanizmy chroniące przed kolejnym kryzysem zostały wzmocnione, a żadne nowe bankructwo już nie grozi (nie licząc oczywiście Grecji). Czego dowodzi choćby fakt, że rating kolejnego kraju Południa – Portugalii – został właśnie podniesiony do poziomu inwestycyjnego.
Śpieszę więc poinformować, że informacje o śmierci euro są zdecydowanie przesadzone.