Po pierwsze, takich pojazdów potrzeba mniej, więc łatwiej sobie wyobrazić w perspektywie kilku czy kilkunastu lat kompletną wymianę taboru na zeroemisyjny. Po drugie, autobusy poruszają się po określonych, stałych trasach, co w połączeniu z instalacją ładowarek na wybranych pętlach rozwiązuje problem infrastruktury do ładowania – nie musi być masowa, a zatem bardzo kosztowna. Po trzecie wreszcie, rząd, który niespecjalnie chętnie odnosi się do pomysłów wsparcia zakupów elektrycznych samochodów przez indywidualnych użytkowników, co zresztą dość mocno nakręca rynki liderów elektromobilności, do inwestycji samorządów myślących o e-busach dokłada się bardzo chętnie. I to akurat dobry trop, tym bardziej że ekologiczny transport publiczny jest jednym z kierunków promowanych przez Unię.

Ale jest w tym jeszcze jeden ogromny plus. Polscy producenci mają szansę stać się jednymi z liderów rynku elektrobusów w skali europejskiej. Solaris czy Ursus z gotowymi produktami wyprzedziły wiele renomowanych koncernów, które dopiero nad takimi pojazdami pracują. Biorąc pod uwagę fakt, że dla ewentualnych zagranicznych kontrahentów myślących o podobnych zakupach argumentem za wyborem jednej z naszych ofert może być fakt sprawdzenia takich pojazdów na ulicach naszych miast, Polska ma szansę stać się elektrobusowym potentatem. Ekologiczna premia pierwszeństwa wreszcie trafiłaby do nas.