Waldemar Dąbrowski: Nadzieja na sześć ważnych premier

Dyrektor Opery Narodowej Waldemar Dąbrowski o nowym sezonie, odwadze, kosztach i światowej solidarności.

Publikacja: 14.06.2020 21:00

Waldemar Dąbrowski

Waldemar Dąbrowski

Foto: fot. Marlena Bielińska/Tw-ON

Optymistyczny jest plan Opery Narodowej. Pierwszą premierą zapowiadacie już we wrześniu.

Zakładamy, że epidemia wyciszy się lub przynajmniej pomniejszy zasięg i pozwoli nam normalnie działać. Forma teatru operowego i wielkość naszej sceny sprawiają, że w wielu spektaklach w orkiestronie, na scenie i wokół sceny, w stosunkowo niewielkiej przestrzeni, pracuje intensywnie około 300 osób. Jesteśmy więc odważni, ale chciałbym, żeby nasza odwaga stała się zaraźliwa. Odrabiamy to, co zabrał nam mroczny czas pandemii. Premiera baletu „Korsarz” była szykowana na marzec, fenomenalną wystawę rzeźb Barbary Falender w Galerii Opera już zrobiliśmy, ale widzowie nie mogli jej zobaczyć. Teraz myślimy pozytywnie, choć życie może wszystko skorygować.

Macie jednak plan rezerwowy?

Musimy wypracować plan alternatywny, zakładający uwzględnienie kameralnego repertuaru lub zaczniemy działać później. Nowojorska Metropolitan odwołała wszystkie spektakle do końca 2020 roku. Większość teatrów europejskich zapowiada jednak, że wznowi działalność od początku przyszłego sezonu.

Dowiedz się więcej: Atrakcje sezonu Opery Narodowej

Pierwsze miesiące będą czasem odrabiania zaległości? W październiku ma się z kolei odbyć premiera „Werthera”, która nie doszła do skutku w maju.

„Korsarz” przed pandemią wszedł w fazę końcowych prób, prace techniczne nad „Wertherem” były zaawansowane. Najwięcej problemów przyniosła teraz przebudowa przyszłego sezonu, który programowo był gotowy, ale inaczej. Musieliśmy wprowadzić oba te tytuły, bo są ważne. „Korsarza” nie wystawiano w Warszawie od 150 lat, „Werther” był nieobecny od ćwierćwiecza i jego powrót na naszą scenę będzie wydarzeniem także ze względu na inscenizację wybitnego twórcy Willy’ego Deckera oraz debiut nowego dyrektora muzycznego Patricka Fourneille’a.

Przebudowa repertuaru to efekt domina, wyjęcie jednego klocka burzy całą układankę.

Wymaga to zmiany kilku następnych sezonów. Pandemia powywracała kalendarze wielu instytucji i artystów, ale w tym drugim przypadku dała nam szansę, więc w przyszłym sezonie wystąpi dwukrotnie Piotr Beczała. Aleksandra Kurzak zaśpiewa w „Madame Butterfly”, w trzech różnych rolach będziemy mogli oglądać Tomasza Koniecznego. A na początek sezonu szykujemy recital Jakuba Józefa Orlińskiego. Będziemy więc gościć w przyszłym sezonie cztery polskie gwiazdy rangi światowej.

W czasie przerwy istniały kontakty między dyrektorami teatrów na świecie czy też każdy borykał się z własnymi problemami?

Cały czas odbywamy regularne rozmowy dzięki konferencjom online stowarzyszenia Opera Europa, do którego należymy. Kontaktowaliśmy się też na bieżąco, wymieniając się przemyśleniami, jak postępować: czy na przykład sprzedawać już bilety na przyszły sezon, czy jeszcze poczekać.

Wszystkie teatry operowe liczą teraz straty.

Myślę, że wszędzie istnieje potrzeba interwencji państwa. W kulturze europejskiej to normalne, w amerykańskiej nie, tam jest odmienna formuła finansowania teatrów operowych. My też ponieśliśmy straty, bo bilety sprzedajemy z rocznym wyprzedzeniem, więc pieniądze za ich znaczną część musieliśmy zwrócić. Istotną pozycję w naszych dochodach stanowi wynajem powierzchni teatralnej i z tego tytułu nie było teraz żadnych wpływów.

Ile więc teraz Opera Narodowa straciła?

Ponad pięć milionów złotych.

W porównaniu ze 100 mln dol., o których mówi dyrektor Metropolitan, to niewiele.

Jesteśmy finansowani dużo lepiej niż kiedykolwiek w przeszłości, co nie zmienia faktu, że miesięczny budżet Metropolitan jest większy od naszego rocznego. A startujemy w tym samym „konkursie piękności” i pochlebiam sobie, że jakoś dajemy radę. Jesteśmy na przykład jedynym teatrem na wschód od Łaby, który przez Opera Europa został zaproszony do wielkiej gali online z okazji Światowego Dnia Muzyki 21 czerwca.

Teatr operowy na świecie będzie się musiał teraz zmienić?

Uważam, że nabierze wigoru, tak silna jest tęsknota za publicznością i vice versa – publiczności za teatrem żywego planu. Jeśli obie te energie spotkają się, będziemy mówili o wyższych jakościach artystycznych. Obecny kryzys powiedział nam coś istotnego: bez żywej relacji z widzem sztuka operowa jest pozbawiona głębszego sensu. W wersji online może istnieć jako dopełnienie, rodzaj dokumentacji, ale ludzie mają wrodzoną potrzebę uczestniczenia w żywym widowisku, a energia, która płynie od nich, w istotny sposób wpływa na to, co dzieje się na scenie.

Po pandemii lepiej wiemy, że opera musi być kosztowną instytucją?

Na ten temat wypowiedział się dawno temu Winston Churchill mówiąc, że poza wojną najdroższym wynalazkiem człowieka jest opera. Dla mnie kultura jest rodzajem piramidy, na jej szczycie plasuje się opera jako synteza różnych sztuk i talentów. I nie może funkcjonować bez wsparcia państwa tak samo jak system biblioteczny u podstawy tej piramidy. Opera ma się najlepiej tam, gdzie jest najlepiej zorganizowane życie gospodarcze, najwyższy poziom czytelnictwa i najwięcej fortepianów w domach prywatnych. Opera wyznacza aspiracje kulturowe społeczeństwa.

A międzynarodowe więzi koprodukcyjne nie zostały zerwane?

Wręcz przeciwnie, pogłębia się solidarność środowiska i chęć wspólnego działania. To budujące, bo jesteśmy małym liczebnie światem. Kiedy chcieliśmy udostępnić na VOD spektakle „Dziadka do orzechów” czy „Burzę”, zwróciliśmy się do ich zagranicznych realizatorów o zgodę, bo mieli zagwarantowaną ochronę praw autorskich. Otrzymaliśmy pozwolenie bez żadnych dodatkowych warunków.

Plany współpracy z Metropolitan zostają aktualne?

Nie odbędzie się obecnie wznowienie w Nowym Jorku jednej z wcześniejszych inscenizacji Mariusza Trelińskiego, ale szykujemy się do „Mocy przeznaczenia” Verdiego w jego reżyserii w sezonie 2023/2024. Przyznam, że to jedna z moich ulubionych oper.

rozmawiał Jacek Marczyński

Optymistyczny jest plan Opery Narodowej. Pierwszą premierą zapowiadacie już we wrześniu.

Zakładamy, że epidemia wyciszy się lub przynajmniej pomniejszy zasięg i pozwoli nam normalnie działać. Forma teatru operowego i wielkość naszej sceny sprawiają, że w wielu spektaklach w orkiestronie, na scenie i wokół sceny, w stosunkowo niewielkiej przestrzeni, pracuje intensywnie około 300 osób. Jesteśmy więc odważni, ale chciałbym, żeby nasza odwaga stała się zaraźliwa. Odrabiamy to, co zabrał nam mroczny czas pandemii. Premiera baletu „Korsarz” była szykowana na marzec, fenomenalną wystawę rzeźb Barbary Falender w Galerii Opera już zrobiliśmy, ale widzowie nie mogli jej zobaczyć. Teraz myślimy pozytywnie, choć życie może wszystko skorygować.

Pozostało 88% artykułu
Opera
Wrocław: „Trójkąt bermudzki” opery i teatru
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opera
Premiera „Czarnej maski”. Czy rzeczywiście nie ma ratunku dla świata
Opera
Konkurs im. Adama Didura. Kobiety śpiewały najlepiej
Opera
„Tosca” z Wrocławia to pierwsza w Polsce opera, która trafi do kin
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opera
Trzy polskie nominacje do operowych Oscarów 2024