W czasie polskiej prezydencji w Radzie Europy jednym z priorytetów zdrowotnych były wyzwania związane z zapobieganiem i leczeniem chorób neurodegeneracyjnych. Mimo stworzonych wytycznych przez dwa lata w Polsce nie zrobiono prawie nic. Starzejemy się. Liczba chorych rośnie w lawinowym tempie. Już dziś leczenie cukrzycy, chorób serca i nowotworów łącznie kosztuje mniej niż leczenie chorób mózgu, w tym choroby Parkinsona.
Po okresie miodowym
W poniedziałek 2 grudnia w redakcji „Rz" odbyła się debata poświęcona tej chorobie. Jej uczestnicy podkreślali, że parkinsona nie da się wyleczyć. Możemy tylko spowolnić tempo jego postępowania. I o to właśnie toczy się gra. W pierwszym okresie, nazywanym „miodowym", pacjent jest sprawny ruchowo i mentalnie. To wynik działania skutecznych na tym etapie leków. Potem pojawiają się nowe dolegliwe objawy. Pacjent może zatrzymać się np. na środku pasów i nie ruszyć przez wiele minut. Mimo zwiększania dawek i włączania kolejnych leków jest coraz gorzej.
Według szacunków na parkinsona cierpi w Polsce ok. 100 tysięcy osób. O ile jednak chorzy w pierwszym okresie funkcjonują w miarę normalnie, o tyle w zaawansowanej chorobie sytuacja znacząco się pogarsza. Dlaczego? Ministerstwo Zdrowia wciąż nie podjęło decyzji o refundowaniu leczenia tego etapu choroby. Problem jest dramatyczny, a dotyka w Polsce od 300 do 1000 osób.
Medycyna ma tym pacjentom do zaoferowania trzy rodzaje terapii – niestety dwie z nich są ciągle w Polsce niedostępne mimo pozytywnej rekomendacji Agencji Oceny Technologii Medycznych.
Jedyna metoda refundowana przez NFZ to DBS, czyli głęboka stymulacja mózgu. W tym roku NFZ sfinansował 124 takie zabiegi. Lekarze alarmują, że to wciąż o wiele za mało.