Dyrektorzy szpitali klinicznych nie chcą podpisać z NFZ kontraktów na leczenie w przyszłym roku: „Warunki proponowane przez fundusz są równoznaczne ze zgodą na lawinowe zadłużanie się szpitali klinicznych i instytutów. Wiąże się to z trudnymi do wyobrażenia skutkami dla pacjentów i całego systemu ochrony zdrowia” – napisali wczoraj w oświadczeniu.
– Gdybyśmy przyjęli proponowane stawki, musiałbym obniżyć pensje w szpitalu o 10 procent. Dlatego nie mogę tego kontraktu podpisać – mówi Bogusław Poniatowski, dyrektor Szpitala Klinicznego w Białymstoku. Brak porozumienia grozi komplikacjami dla pacjentów. – Nasz kontrakt z NFZ kończy się 31 grudnia. Jeśli nie podpiszemy nowej umowy, to od stycznia nie będę miał podstawy, by przyjmować bezpłatnie pacjentów – mówi Poniatowski. – Może to doprowadzić do sytuacji, że chorzy będą musieli zapłacić za zabieg w kasie szpitala, a potem domagać się zwrotu pieniędzy z Narodowego Funduszu Zdrowia, który ich przecież ubezpiecza.
To najczarniejszy scenariusz. – Mam nadzieję, że nim dojdzie do niego, uda nam się porozumieć – mówi dyrektor Mieczysław Pasowicz z Krakowskiego Szpitala Specjalistycznego.
Dyrektorzy powołali zespół negocjacyjny i spierają się z NFZ o cenę punktu (za każdego przyjętego pacjenta szpital dostaje określoną liczbę punktów uzależnioną od tego, jakie zabiegi mu wykonuje). Fundusz chce za każdy punkt płacić 51 zł. Dyrektorzy: przynajmniej 57 zł. – A naprawdę w tak specjalistycznym szpitalu jak nasz powinno być 63 zł – uważa Sławomir Janus, dyrektor Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie.
Resort zdrowia przekonuje jednak, że warunki finansowe szpitali poprawiły się w lipcu, gdy zaczęły się one rozliczać z NFZ w bardziej korzystny sposób. – Gdyby połączyć lepsze finansowanie z lipca z tym, co obecnie proponuje NFZ, okazałoby się, że dyrektorzy już uzyskali to, do czego dążą – przekonuje Jakub Szulc, wiceminister zdrowia.