Projekt nowelizacji prawa farmaceutycznego, którym wkrótce zajmie się rząd, to efekt ogromnego zamieszania z podstawowym lekiem na gruźlicę. Gdy w 2009 r. niespodziewanie zniknął on z rynku, eksperci mówili o zagrożeniu epidemią. Alarmowali, że przerwanie leczenia grozi powstaniem niebezpiecznych, lekoopornych szczepów bakterii. Sprawę pierwsza opisała „Rz”.
Ministerstwo Zdrowia w trybie pilnym sprowadzało zamienniki z zagranicy, bo na polskim rynku nie było innego antybiotyku na gruźlicę, który mógłby zastąpić brakujący lek.
– Firmy już wcześniej miały obowiązek informować resort o przerwaniu produkcji leku, ale bez sankcji te przepisy były nieskuteczne – mówi Marta Gromada z departamentu polityki lekowej ministerstwa. Wkrótce za niedopełnienie obowiązku może im grozić 500 tys. zł kary.
– Sytuacja, w której na rynku brakuje leków, bo producent rezygnuje z ich wytwarzania, zdarza się bardzo rzadko. Braki leku na gruźlicę, choć fatalne w skutkach, należały do wyjątków – twierdzi Stanisław Piechula, szef samorządu aptekarskiego na Śląsku. Wyjaśnia, że problemy z realizacją recept wynikają najczęściej z tego, że apteka nie chce inwestować w rzadkie leki. – Jeśli przychodzi pacjent, który chce zrealizować taką receptę, to aptekarz sprowadza lek z hurtowni, a chory odbiera go następnego dnia – opowiada.
Inne powody: problemy z produkcją leku (tak było z popularnym lekiem na astmę, którego zabrakło w ubiegłym roku) czy obawa firmy przed tym, że tani na polskim rynku lek będzie wywożony za granicę (z tego powodu firma produkująca medykament rozrzedzający krew wysyła do hurtowni tylko niewielkie jego partie). – Takich sytuacji ten przepis nie rozwiązuje – zauważa Piechula.