Ceny mieszkań konsekwentnie rosną, zmienia się tylko tempo. Według danych JLL w I kwartale br. w trzech z sześciu aglomeracji średnie ceny miesszkań w ofercie przekraczały 10 tys. zł za mkw., w tym w stolicy drugi kwartał z rzędu ponad 11 tys. Agregując dane z sześciu największych rynków, otrzymujemy wzrosty cen rzędu ponad 5 proc. w skali roku, 22 proc. w ciągu dwóch i 31 proc. w ciągu trzech lat.
Mieszkania kosztują coraz więcej. Do tej pory ceny były niesione m.in. wzrostem kosztów wykonawstwa, ale ostatnie kwartały to wyraźnie wzmożony popyt napędzany chęcią ochrony kapitału przed inflacją – przy nienadążającej podaży.
Jaka siła nabywcza?
Czy temperatura rynku nie jest za wysoka, czy jest bardzo drogo? JLL monitoruje wskaźnik siły nabywczej, czyli to, ile mkw. mieszkania w każdym z sześciu miast można kupić za średnie wynagrodzenie brutto. Posługując się danymi zagregowanymi, na koniec I kwartału br. było to 0,65 mkw. Spadek tak liczonej siły nabywczej widać od 2017 r., wtedy wskaźnik sięgał 0,76.
Czym jest prawdziwe szaleństwo hossy, pokazuje pierwsza część wykresu: drastyczny spadek siły nabywczej z 0,74 do 0,44 w zaledwie dwa lata. Wykres pokazuje również, że kryzys nie przyniósł gwałtownego odwrócenia trendu, drastycznej przeceny lokali, dlatego powrót siły nabywczej do poziomu sprzed hossy zabrał aż osiem lat.
Sytuacja wygląda różnie na poszczególnych rynkach, np. w Trójmieście siła nabywcza kurczy się już od 2014 r., z kolei w Łodzi panuje względna stabilizacja. Licząc na koniec I kwartału br., najdrożej jest w Krakowie, gdzie przeciętna pensja wystarczała na zakup 0,54 mkw. nowego lokum.