Dość szybko W. zorientowali się jednak, że mają za mało czasu, aby korzystać ze wszystkiego, w co zainwestowali. Superwanna –podświetlana, taka duża, że do starej łazienki na pewno by nie weszła, z mnóstwem dysz masujących – stała właściwie nieużywana, bo zastępował ją prysznic, podobny do tego, jaki mieli w bloku. Brakowało im także czasu na relaks w ogrodzie. Nie to jednak było najbardziej przykre. Prawdziwe kłopoty nadeszły wraz z zimą. Drewno, które kupili do kominka, było mokre, więc zrezygnowali z romantycznych wieczorów przy ogniu, bo ten nie chciał się palić (a z siedzeniem przy kominku m.in. kojarzyła im się przeprowadzka do domu).
Śnieg jednak, czyli odgarnianie go z podjazdu czy blokująca się w najmniej odpowiednim momencie automatyczna brama wjazdowa – to wszystko przygniotło państwa W. szczególnie mocno. Miało być przecież komfortowo i spokojnie, a tymczasem codzienne wyzwania związane z utrzymaniem domu przerastały ich. Postanowili, że przetrzymają do wiosny, a potem znów będzie normalnie.
Niestety, ta piękna pora roku dla posiadaczy działki oznaczała kolejne wyzwania: zgrabienie podwórka, skoszenie trawy, przycięcie krzewów etc. Ładnie urządzony teren domagał się ręki gospodarza, którego... ciągle nie było. W tygodniu podróżował służbowo, a w weekendy odpoczywał. Można było kogoś wynająć, ale jak go samego wpuścić na teren, skoro gospodarze długo pracowali?
Czarę goryczy przepełniła brama garażowa, która pewnego ranka nie chciała wypuścić pani domu i jej auta do pracy, po raz kolejny zresztą. Tymczasem pana domu nie było, bo był w kolejnej delegacji – pracował ciężko na coś, z czego właściwie nie korzystał. Gdy W. wrócił, żona oznajmiła, że ma dość tego domu i właściwie szuka nowego mieszkania. Podobno W. spadł kamień z serca, bo sam czuł, że posiadanie domu go przerasta.Państwo W. zamienili więc swój luksusowy dom na peryferiach na równie luksusowy apartament w mieście. Największą zaletą nowego lokum, oprócz lokalizacji w centrum, był... administrator budynku. Rozwiązywał bowiem ich bieżące problemy.
Jest taka rzecz, bez której nie da się żyć w domu za miastem, szczególnie pracując w centrum oraz mając dzieci w wieku szkolnym. Chodzi oczywiście o samochód. Najlepiej, gdy w takiej sytuacji są dwa auta w rodzinie. Ich posiadane jednak nie tylko podnosi koszty utrzymania, ale także wpływa znacząco na zmianę jakości życia.
Znajoma opowiadała, że odkąd wyprowadzili się pod miasto, do wymarzonego domu, właściwie spędza życie w samochodzie, rozwożąc dzieci i stojąc w korkach. Mówiła, że zdawali sobie z mężem sprawę, że koszty ogrzewania w sezonie będą wyższe niż w bloku, że trzeba będzie poświęcić czas na dbanie o działkę, bieżącą konserwację domu. Nie mieli jednak świadomości, z jak dużym obciążeniem finansowym będzie się wiązało utrzymanie dwóch aut w rodzinie, kiedy nawet do sklepu jest kilka kilometrów, do szkoły – kilkanaście, nie mówiąc o dojazdach do pracy. Do tego doszły podwózki dzieci na zajęcia pozalekcyjne oraz – z czym trudniej było się już rodzicom pogodzić – do rówieśników pociech, na imprezy.