W ostatnich dniach obiegła Polskę bulwersująca informacja o komorniku działającym na wniosek Wojskowej Agencji Mieszkaniowej (na obrzeżach Mińska Mazowieckiego), który dokonał brutalnej eksmisji 47-letniego Mirosława R. będącego z powodu choroby nowotworowej w stanie agonalnym. W niecałe 24 godziny po wyeksmitowaniu mężczyzna zmarł.
Chorego utrzymywał i opiekował się nim jego brat. Nie stać ich było na regulowanie czynszu (zaległość wyniosła 14 tys. zł). Mimo apeli sąsiadów, by komornik i przedstawicielka administracji zostawili Mirosława R. w spokoju, aby swoje ostatnie dni spędził w domu, komornik wezwał karetkę i umierającego odwieziono do szpitala. Eksmisji nie wstrzymał. Wprawdzie zadzwonił do dyrektora wydziału windykacji administracji wojskowej, ale ten kazał ją dokończyć.
Wierzyciel w zasadzie nic nie może komornikowi nakazać, z drugiej jednak strony nie ma formalnych przeszkód, by eksmitować osobę odwiezioną do szpitala. Dlatego Krajowa Rada Komornicza opublikowała oświadczenie, że eksmisja „z punktu widzenia formalnego wykonania nie była dotknięta uchybieniami”. Odbyła się z udziałem lekarza, policji. – Nie można łączyć śmierci osoby eksmitowanej z eksmisją – powiedziała „Rz” Iwona Karpiuk-Suchecka, rzeczniczka KRK.
Prezes Karpiuk przyznaje, że eksmisje często łączą się z dużymi przykrościami dla eksmitowanych. Dlatego komornicy byli przeciwni tzw. eksmisji na bruk. Mirosławowi R. przyznano zresztą lokal socjalny, ponoć niewiele gorszy od dotychczasowego mieszkania.
Od trzech lat w Polsce nie ma co do zasady eksmisji na bruk (którą w latach 90. wykonywano masowo). Jeśli sąd nie przyzna prawa do lokalu socjalnego, komornik musi się wstrzymać z eksmisją do czasu, aż gmina wskaże tymczasowe pomieszczenie lub sam dłużnik je znajdzie (art. 1046 kodeksu postępowania cywilnego). Musi się ono nadawać do zamieszkania, zapewniać co najmniej pięć mkw. powierzchni mieszkalnej na osobę oraz znajdować się w tej samej lub pobliskiej miejscowości.