Stracone nieruchomości za 2 mln zł i 57 fałszywych aktów notarialnych, które miały posłużyć do wyłudzenia od miasta kolejnych – to bilans trzyletniego dochodzenia łódzkiej prokuratury.
Śledczy sprawdzili sygnał od urzędnika, któremu podejrzany wydał się dokument przedstawiony jako pochodzący z okresu międzywojennego. – Papier był pokryty patyną, ale fioletowa pieczątka notariusza wyglądała, jakby została przystawiona chwilę wcześniej – mówi „Rz” pracownik wydziału geodezji. Na jego podstawie ludzie przedstawiający się jako spadkobiercy zamierzali odzyskać nieruchomość w Łodzi.
Okazało się, że dokument był fałszywy. Podobnie jak kilkadziesiąt innych, które wpłynęły do urzędu.
Rzekomi spadkobiercy działali zawsze w ten sam sposób: przynosili poświadczone przez notariuszy kserokopie aktów z lat 1935 – 1939. Jak zbadali prokuratorzy, ośmiu z 11 przedwojennych notariuszy, którzy mieli je sporządzić, nigdy nie istniało. Trzej prowadzili działalność, ale zachowane repertoria wskazują, że pod numerami wskazanymi w aktach odnotowano inne czynności urzędowe.
Jak ustaliła „Rzeczpospolita”, większość gruntów i budynków, których dotyczyły fałszywki, znajduje się w sąsiedztwie otwartej w 2006 r. Manufaktury – nowego centrum handlowo-rozrywkowego miasta. – Metr kwadratowy gruntu kosztuje tam obecnie w zależności od lokalizacji 300 – 600 zł – mówi Jacek Pasiński, specjalista na łódzkim rynku nieruchomości.