Ten, kto kupował mieszkanie na kredyt w boomie, czyli w latach 2006–2008, był szczególnie traktowany przez banki. To znaczy, że dostawał więcej, niż potrzebował i na granicy swojej zdolności kredytowej, bez specjalnego wnikania w źródło pochodzenia dochodów. Dlatego ci, którzy starali się o kredyt dwa lata później, z zazdrością patrzyli na szczęśliwców, którzy już spłacali raty, podczas gdy przed nimi były dopiero bankowe schody do pokonania. – Szczęśliwy ten, kto skorzystał już z łaskawości banków – żartowali wtedy doradcy finansowi.
Walutowa pułapka
Dziś wielu „szczęśliwcom" nie jest już do śmiechu. Część osób oddałoby i kredyty, i mieszkania za nie kupione, aby wyjść z zobowiązania bez straty.
Z wyliczeń porównywarki finansowej Comperia.pl wynika, że poziom zadłużenia z tytułu 30-letniego kredytu we frankach szwajcarskich – w wysokości 300 tys. zł, zaciągniętego w styczniu 2006 r. – wynosi dziś 340 tys. zł. Dla zobowiązania wypłaconego rok później obecne zadłużenie to już 366,5 tys. zł. Natomiast ten, kto zaciągnął kredyt we frankach na początku 2008 r., po dzisiejszym kursie jest winien bankowi 412,5 tys. zł. Natomiast zadłużenie dla kredytu we frankach ze stycznia 2009 r. wynosi aktualnie 346 tys. zł – podaje Comperia.pl.
– Nieco lepiej prezentuje się sytuacja osób z kredytami w euro. Kto zapożyczył się na początku 2006 r. na 30 lat na 300 tys. zł, dziś jest zadłużony na 274 tys. zł. Dla kredytów ze stycznia 2007 r. dług wynosi 281 tys. zł. To mniej niż dla zobowiązań z początku 2008 r. W tym przypadku dzisiejszy dług to 305,5 tys. zł. Z kolei zadłużenie wynikające z kredytu w euro uruchomionego w styczniu 2009 r. wynosi obecnie 277,5 tys. zł – wylicza Mikołaj Fidziński, analityk Comperia.pl.
Eksperci są zgodni: dziś nie opłaca się takich zobowiązań w obcych walutach ani refinansować, ani nadpłacać. Trudno też sprzedać mieszkanie, jeśli wysokość zobowiązania przekracza jego wartość. Należy więc płacić raty na czas, aby nie dać bankowi pretekstu do zmiany warunków kredytowania lub wypowiedzenia umowy.