Romans Amerykanów z samochodami jest dobrze udokumentowany. Ale jest to związek dysfunkcyjny. Każdemu romantycznemu widokowi otwartej autostrady towarzyszą jednak także inne symptomy: ogromne wydatki na drogi i problemy zdrowotne wynikające z tkwienia w korkach. Być może żaden z tych symptomów nie jest bardziej wyrazisty niż przestrzeń przeznaczana na to, by te wszystkie samochody zaparkować - czytamy na łamach "Gurdiana".
Stracone podatki
Jak pokazują badania przeprowadzone w 2012 roku przez MIT, przynajmniej jedna trzecia powierzchni amerykańskich miast jest przeznaczona na parkingi - całe akry asfaltu i betonowych garaży - podaje "Guardian". Parkingi nie tylko zjadają przestrzeń pod zabudowę, zjadają także potencjalne wpływy z podatków.
Badacze z uniwersytetu w Connecticut i ze Smart State Transportation Initiative (SSTI) opublikowali w kwietniu kilka analiz, które wykazały, że pojedyncze miejsce parkingowe kosztuje miasto średnio ok. 1 tys. dol. rocznie utraconych podatków. Przykładowo - Hartford w Connecticut. Badacze obliczyli, że miasto mogłoby uzyskiwać 50 mln dol. z podatków więcej, gdyby przestrzeń przeznaczoną na parkingi wykorzystano pod budownictwo. Reguły planowania przestrzennego, zorientowane na samochody, dewastują miejską przestrzeń i hamują rozwój alternatywnych środków komunikacji - czytamy na łamach "Guardiana".
Jednak nowa generacja Amerykanów jest już mniej zaślepiona przez automobile. Pokolenie milenijne (przyjęto, że to ludzie w wieku od 18 do 35 lat) ma mniej samochodów i jest zainteresowane innymi sposobami przemieszczania się. Jednocześnie pokolenie to chce mieszkać w miastach i jest sfrustrowane brakiem tanich mieszkań.
W Stanach jest co najmniej 105 mln miejsc parkingowych, a liczba tych, które są niewykorzystywane rośnie do ok. 50 proc. A co by się stało, gdyby te niewykorzystywane miejsca parkingowe przekształcić w tanie mieszkania dla pokolenia milenijnego?