Ostatni rok przyniósł wprowadzenie kilku nowych leków do walki ze stwardnieniem rozsianym (SM – łac. sclerosis multiplex) – opowiada prof. Hubert Kwieciński, kierownik Katedry i Kliniki Neurologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. We wrześniu amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków zarejestrowała pierwszy doustny środek dla osób chorujących na tę ciężką, przewlekłą chorobę – fingolimod. Do tej pory mogły one korzystać wyłącznie z terapii, które były aplikowane drogą różnych iniekcji.
Swoją premierę miał również inny lek w tabletkach na SM – kladrybina, dotychczas wykorzystywana w leczeniu białaczek. Choć jej nowe zastosowanie budzi wciąż pewne zastrzeżenia dotyczące profilu bezpieczeństwa, to zielone światło dla niego już zapaliły Rosja, Szwajcaria i Australia.
Oba lekarstwa hamują naturalny proces chorobowy. Ale pojawił się także nowy lek, który działa objawowo. Chodzi o dalfampridinę w tabletkach o przedłużonych działaniu. Usprawniając funkcje chodzenia, zwiększa jakość życia pacjentów.
Największą barierą w dostępie do nowoczesnych terapii jest cena. – Ich koszt jest nawet kilkakrotnie wyższy niż standardowe leczenie beta-interferonem, z którego w Polsce i tak korzysta zaledwie kilka procent chorych na SM (czyli prawie najmniej ze wszystkich krajów UE) – mówi prof. Kwieciński.
Inną nowością w dziedzinie neurologii są zmienione wytyczne dotyczące podawania osobom po świeżym udarze mózgu dożylnej trombolizy. Celem tej procedury jest rozpuszczenie skrzepliny blokującej tętnicę. Jeszcze do niedawna uważano, że powinno się ją zaaplikować pacjentowi najpóźniej do trzech godzin po incydencie. Na podstawie najnowszych badań to „okno” terapeutyczne poszerzono do 4,5 godziny po pierwszych objawach udaru. Po przekroczeniu tego czasu interwencja nie tylko może nie przynieść korzyści, ale nawet doprowadzić do wtórnego wylewu krwi do mózgu i śmierci.