Od blisko półtora roku istnieje w Polsce prawo zezwalające na użycie defibrylatora przez osobę niebędącą ratownikiem czy lekarzem. Teoretycznie każdy świadek wypadku może wykorzystać do ratowania życia urządzenie regulujące pracę serca za pomocą impulsu elektrycznego. Wskazania to migotanie komór (słowo "defibrylacja" oznacza zakończenie migotania komór) czy zatrzymanie akcji serca w wyniku zawału.
Jeśli uświadomimy sobie, że choroby serca, w tym głównie zawały są odpowiedzialne aż za 42 proc. wszystkich zgonów w UE, a z każdą minutą szanse poszkodowanego na przeżycie maleją o 7 – 10 proc., jasna stanie się konieczność szerokiego dostępu do defibrylatorów.
1 stycznia 2007 roku w życie wszedł Program Powszechnego Dostępu do Defibrylacji zalecający umieszczanie defibrylatorów automatycznych w miejscach publicznych i prywatnych, w których gromadzi się wiele osób. Co się od tamtego czasu zmieniło? Na stacjach metra, w urzędach miejskich, przychodniach, pływalniach, bibliotekach i muzeach pojawiło się ponad 1000 defibrylatorów, z których można skorzystać w razie potrzeby. Jedno urządZenie kosztuje ok. 10 tys. złotych
– Nikt nie prowadzi w Polsce statystyk dotyczących liczby tych urządzeń dostępnych publicznie – twierdzi dr Grzegorz Cebula z Polskiej Rady Resuscytacji. "Rz" udało się ustalić, że firma Medtronic dostarczyła około 1000 defibrylatorów funkcjonujących poza placówkami służby zdrowia. Stanowi to ok. 75 proc. wszystkich tych urządzeń w Polsce. 102 z nich trafiły do użytku za sprawą Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
– Defibrylatory, które kupiliśmy, zostały wykorzystane trzy razy – mówi Anna Jakubaszek, koordynator programu WOŚP "1 proc. podatku – defibrylator". Medtronic donosi o pięciu udokumentowanych przypadkach uratowania życia w takich okolicznościach.