To, że zajęcia prowadzone są zdalnie, odnosi się wyłącznie do relacji szkoły z uczniami. Rozporządzenie w sprawie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek oświaty nie wskazuje, gdzie swoją pracę mają wykonywać nauczyciele. Takie jest sedno wyroku Sądu Okręgowego w Gliwicach, który oddalił apelację nauczycielki.
Kobieta w obawie przed pandemią prowadziła zdalne lekcje ze swojego domu. Zgodnie zaś z ustalonym przez dyrekcję szkoły harmonogramem powinna świadczyć pracę w szkolnej sali. Nauczycielka informowała e-mailowo przełożoną, że nie będzie dojeżdżać, bo to zagraża jej zdrowiu. Po kilku dniach świadczenia pracy z domu zdecydowała się zwrócić do dyrekcji o wyrażenie zgody na prowadzenie zajęć z miejsca zamieszkania z uwagi na sytuację rodzinną oraz epidemiczną w kraju. Ta jednak zgody nie udzieliła.
Czytaj więcej
Podjęliśmy decyzję o przyspieszeniu powrotu do nauki stacjonarnej w klasach V-VIII i w szkołach ponadpodstawowych o tydzień, czyli od 21 lutego - ogłosił w środę minister edukacji i nauki, Przemysław Czarnek.
Mimo to nauczycielka nadal pracowała z domu. Obawiała się codziennych dojazdów. Do pracy miała aż 80 kilometrów, które pokonywała środkami komunikacji publicznej. Na ponowną prośbę o pracę zdalną z domu dyrekcja znów nie wyraziła zgody i nałożyła na pracownicę karę nagany.
Nauczycielka wystąpiła z pozwem o uchylenie kary. Uważała, że wykonywała swoje obowiązki pracownicze, przeprowadzając lekcje z uczniami, a miejsce, z którego to robiła, jest nieistotne. Pracodawca naruszył zaś zasady współżycia społecznego w postaci ochrony zdrowia publicznego i indywidualnego, ze względu na panującą sytuację epidemiczną, narażając powódkę oraz inne osoby na zakażenie się wirusem.