Gdy w Pink Floyd przyjęto zasadę, że muzycy dzielą honoraria za nagrania w zależności od tego, ile utworów na płytę skomponowali, Waters potrafił zgarnąć więcej, dodając nagle dwie miniatury. Tak stało się podczas sesji „The Animals".
„The Wall" powstało dlatego, że grupa stała się bankrutem na przełomie lat 70. i 80, gdy utopiła gigantyczne zyski, inwestując w nieuczciwy fundusz powierniczy. Tylko konieczność spłaty długu cementowała muzyków. Autobiograficzne teksty Watersa o alienacji gwiazdy miały ponurą genezę. Podczas koncertu w Kanadzie Roger opluł naćpanego i przeszkadzającego mu fana. To wtedy zaczął rodzić się projekt opowiadający o murze wyrastającym między artystą i światem, artystą w świecie wielkich, bezdusznych koncertów.
Niestety, Waters, który był wówczas liderem, budował ścianę również między muzykami. Właśnie wtedy zażądał odejścia z grupy pianisty Ricka Wrighta i zatrudnienia go podczas koncertów na umowę-zlecenie.
– Roger, któremu zaczęła już wtedy uderzać do głowy woda sodowa, powtarzał, że mało pracuję, a jednocześnie swoim agresywnym zachowaniem zniechęcał mnie do wszystkiego – mówił Rick Wright. – Z początku nie chciałem się zgodzić na odejście, ale Waters groził, że to on odejdzie, zabierając ze sobą wszystkie nagrania. Pomyślałem o dzieciach, które musiałem utrzymać: że nie będzie płyty i pieniędzy na pokrycie ogromnych długów. Przeraziłem się, co było błędem, bo Roger moim zdaniem blefował. Ale nie miałem ochoty dłużej pracować z tym facetem.
Na początku lat 80. dzisiejszy pacyfista Waters zamiast podejmować dialog w zespole, wolał pacyfikować krytyczne opinie. Z jednej strony dokonywał na „The Wall" publicznej ekspiacji, z drugiej zaś zachowywał się jak faszystowski wódz, którego wyszydzał w demaskatorskich tekstach. Podczas sesji „Final Cut" rozpaczał nad śmiercią ojca zabitego na włoskim froncie II wojny światowej, wytykał Margaret Thatcher agresywną, imperialną politykę w sporze o Falklandy, błagał o pokój w Afganistanie, a jednocześnie niszczył kolegów, dając popis egoizmu i pychy, mówiąc „Pink Floyd to ja".
W końcu, za plecami kolegów, zażądał od menedżera renegocjacji warunków kontraktu i przyznania większych tantiem. Procesował się z partnerami z zespołu, nie szczędził im inwektyw w wywiadach. To dlatego kolejny album Pink Floyd zatytułowali znacząco „Chwilowe zaćmienie umysłu". Waters proces przegrał. A jednak nie ustępował. Kiedy zorganizował koncert „The Wall" w Berlinie, zamiast kolegów zaprosił ich byłe żony.