Pierwsza edycja rywalizacji, która za patrona obrała Stanisława Moniuszkę, odbyła się dokładnie 30 lat temu i choć od początku powtarzaliśmy jak mantrę, że dzięki konkursowi świat pokochał ojca naszych narodowych oper i pieśni, było to twierdzenie na wyrost. Musiało upłynąć sporo czasu i potrzeba było wielu wysiłków organizacyjnych, by warszawski konkurs zyskał wreszcie rangę, o jakiej od początku marzyliśmy.

Potwierdził to przebieg zakończonej w nocy z soboty na niedzielę w Operze Narodowej jedenastej edycji, gdzie w finale z muzyką polską (ale i światową) zmierzyli się przedstawiciele tak odległych – również kulturowo – krajów, jak Chiny, Meksyk, RPA, Nowa Zelandia, USA, o biorących zawsze udział w konkursie śpiewakach z Polski i Ukrainy nie wspominając.

Nie byli to też próbujący szczęścia studenci. Jedenasta edycja stała się przede wszystkim spotkaniem trzydziestolatków, świetnie przygotowanych do wymarzonej profesji artystycznej.

Poziom finałowej dwunastki okazał się bardzo wyrównany, to artyści doskonalący umiejętności w studiach i akademiach działających przy teatrach operowych Europy i USA i już z pewnym doświadczeniem scenicznym.

Najmłodsza i najlepsza

Sens każdemu konkursowi nadają laureaci. To oni mają decydujący wpływ na to, czy o takiej rywalizacji potem się pamięta. Konkurs Moniuszkowski z 1998 roku przeszedł do historii, gdyż objawił się na nim talent 20-letniej wówczas Aleksandry Kurzak, dziś artystki światowego formatu.

Tegorocznej rywalizacji blasku dodała najmłodsza finalistka, 24-letnia Juliana Grigorian z Armenii. Zdobyła Grand Prix (15 tys. euro), przyznane dopiero po raz trzeci w 30-letniej historii Konkursu Moniuszkowskiego. Całkowicie zasłużenie, bo od pierwszego etapu młoda dziewczyna o mocnym dźwięcznym głosie i dużej świadomości artystycznej wyróżniała się na tle innych dobrych lub bardzo dobrych sopranów.

Publiczności w Operze Narodowej bardziej jednak podobała się Nombulelo Yende (I nagroda oraz właśnie nagroda publiczności). To także piękny sopranowy głos o ogromnych możliwościach interpretacyjnych, ale też i o słyszalnych brakach technicznych. Nadrabia je siłą wyrazu. W jej wykonaniu dramatyczna aria Halki miała ekspresję, jakiej nie potrafi z niej wydobyć większość śpiewających Polek.

Na Nombulelo Yende warto wrócić uwagę nie tylko dlatego, że jest młodszą gwiazdą sławnej Pretty Yende, która zresztą 23 czerwca wystąpi z Arturem Rucińskim na specjalnym koncercie w Operze Narodowej. Obie w świecie są przedstawicielkami nowego pokolenia pochodzącego z RPA, kraju ludzi o pięknych głosach, a odrabiającego zapóźnienia w kontaktach ze sztuką operową.

Pozostałe dwie regulaminowe nagrody otrzymały Darija Auguštan z Chorwacji (druga) i Julija Zasimowa z Ukrainy (trzecia).

Bez zwycięzcy

Wśród mężczyzn nie pojawił się faworyt, więc jury nie wskazało zwycięzcy. Drugą nagrodę ex aequo otrzymali za to Szymon Mechliński i Wołodymyr Tyszkow. Polak to jeden z najpiękniejszych głosów, jakie objawiły się w naszym kraju w ostatnich latach – baryton o miękkim, ciepłym brzmieniu, a jednocześnie silny i nośny. A przy tym jest człowiekiem z pasją wydobywającym z zapomnienia fragmenty nieznanych nam polskich oper.

Niemniej Szymon Mechliński szafuje swoim pięknym głosem ponad miarę, dramatyzując do skrajności każdą arię, niezależnie, czy ona wymaga tego, czy też nie. Zdecydowanie większą dyscypline artystyczną i ciekawy, basowy głos zaprezentował dzielący z nim nagrodę artysta z Ukrainy.

Kolejnym ulubieńcem publiczności był Rafael Alejandro del Angel Garcia (trzecia nagroda). Ale czyż można się nie wzruszyć, gdy Meksykanin o tenorowym, słonecznym głosie wciela się w zrozpaczonego Jontka, któremu „szumią jodły na gór szczycie”?

Nie wiadomo, czy kiedykolwiek wystąpi on w tej roli w całym przedstawieniu „Halki”. Przebieg tegorocznej edycji pokazuje, że zdecydowanie lepiej leży mu włoski repertuar. Jeśli odniesie nim w przyszłości sukcesy, to i tak doda tym splendoru Konkursowi Moniuszkowskiemu.