Rynek i misja

Bezprzykładna krucjata polityków obozu rządzącego przeciwko nie tylko TVP, ale i idei abonamentu już przyniosła wymierne efekty. Pobór abonamentu w grudniu 2007 spadł o 30 proc. – pisze dyrektor biura zarządu TVP

Publikacja: 24.01.2008 03:11

Red

Podejmując polemikę (“Spór o media publiczne”, 7.01.2008) z moim tekstem “Media publiczne – osłabić czy zniszczyć”, Jakub Bierzyński w znacznej mierze ograniczył się do powtarzania tych samych twierdzeń, które już spotkały się z merytoryczną ripostą z mojej strony.

Bierzyński nadal utrzymuje, że oferta programowa TVP (bez TVP Kultura) rozmijała się z publiczną misją i nie wyróżnia się na tle ofert nadawców komercyjnych. Na poparcie przytacza argument ilościowy, twierdząc, że “udział audycji misyjnych” (w łącznym czasie nadawania TVP 1 i TVP 2) “wynosi ok. 6,5 proc.”. Autor zarzuca mi także, że “pomijam te statystyki”. Otóż nie wiem, jak mogłem w moim artykule nie pominąć “statystyk”, które Bierzyński sam wymyślił dopiero na użytek polemiki. Jego “statystyka” została oparta na własnych, arbitralnych założeniach do tego, jakie programy zasługują na miano misyjnych.

Kalkulacja prowadząca autora do owych ok. 6,5 proc. opiera się na manipulacji; towarzyszy jej długa wyliczanka programów, które Bierzyński jest gotów łaskawie za misyjne uznać, a przecież i tak rodzi się z tego mizerny dla TVP wynik. Innego niż mizerny być zaś nie może, skoro autor po prostu wyklucza z prowadzonych rachunków czas, jaki na antenach TVP 1 i TVP 2 poświęcony jest na programy informacyjne, publicystykę społeczno-polityczną, gamę programów prezentujących kulturę wysoką, a do tak drastycznie zubożonego rachunku dodaje jedynie dokument edukacyjny. Pozwolę sobie przypomnieć, że polski film dokumentalny (a nie tylko dokument edukacyjny) bez co najmniej współfinansowania przez TVP stałby się w Polsce zjawiskiem marginalnym. W swojej klasycznej postaci dokument filmowy nie pojawia się ani w TVN, ani w Polsacie, tylko w TVP. Podobnie jak Teatr Telewizji, który Bierzyński określa “osławionym”, jakby ta jedyna w swoim rodzaju instytucja kultury narodowej cieszyła się złą sławą.

Wywody Bierzyńskiego opierają się nie tylko na wskazanych wyżej manipulacjach, ale i – co gorsza – na niezrozumieniu rzeczy fundamentalnej dla rozważań o misyjności mediów publicznych. Autor upiera się, że publiczna misja mediów elektronicznych musi być definiowana przez zbiór kryteriów tematyczno-jakościowych. Konsekwencją takiej definicji jest przekonanie, że nie ma znaczenia, jaki nadawca emituje audycję spełniającą takie kryteria. W momencie jej nadawania pełni on misję publiczną, a kiedy zaczyna nadawać coś innego – pełnić ją przestaje.

Nosicielami misji publicznej w rozumieniu prawa europejskiego są przede wszystkim nadawcy publiczni i ich polityka wobec widzów oceniana jest według dwóch kryteriów: programowej różnorodności i dostępności

To błędny pogląd. Czym innym jest ocena walorów poznawczych, edukacyjnych, artystycznych wybranego programu, a czym innym ocena polityki nadawcy. Nosicielami misji publicznej w rozumieniu prawa europejskiego są nadawcy publiczni i ich polityka wobec widzów oceniana jest według dwóch kryteriów: programowej różnorodności i dostępności.Nadawca komercyjny zarówno swoją politykę programową, jak i emisyjną podporządkowuje zasadzie skuteczności w docieraniu do targetu, czyli do tych grup widzów, do których najbardziej chcą dotrzeć reklamodawcy. Z kolei oferta nadawcy publicznego ma być powszechnie dostępna w sensie technicznym oraz zaspokajać potrzeby jak najszerszej rzeszy widzów, a nie tylko najatrakcyjniejszych dla reklamodawców grup docelowych. Taka właśnie jest polityka TVP – i jest ona gruntownie odmienna od polityki Polsatu czy TVN. Mówienie o misji publicznej jako abstrakcji oderwanej od istnienia publicznych nadawców nie ma sensu.

Warto na moment się zatrzymać przy kwestii zróżnicowania gatunkowego. Ujmując rzecz trywialnie, chodzi o politykę: “dla każdego coś miłego”, z uszanowaniem potrzeb i upodobań, jakie wśród maksymalnie szerokiej i zróżnicowanej pod względem wieku, płci, wykształcenia, miejsca zamieszkania publiczności występują. Otóż według danych EBU (z 2006 r.) struktura gatunkowa oferty programowej TVP na tle innych telewizji publicznych w Europie wypada bardziej misyjnie pod co najmniej dwoma względami: stopnia zróżnicowania oraz mniejszego w przypadku TVP udziału programów stricte rozrywkowych, a większego udziału programów o sztuce, nauce, muzyce, edukacji i religii.

W 2007 r., według badania Expert Monitor na podstawie danych telemetrycznych TNS OBOP, różnice w tej sferze między TVP a Polsatem i TVN były wręcz uderzające, szczególnie gdy chodzi o udział programów rozrywkowych (które w strukturze gatunkowej programów TVP są znacznie niższe) oraz programów kulturalnych, poradniczo-edukacyjnych, popularnonaukowych i religijnych (w TVP znacznie wyższe).

Według badań TNS OBOP z 2007 r. 69 proc. ankietowanych uznało, że TVP ma specjalną publiczną misję do spełnienia, 68 proc. wyraziło przekonanie, że TVP obowiązki telewizji publicznej wypełnia dobrze, a 73 proc. dostrzegało różnicę między ofertami TVP i jej komercyjnych konkurentów.

Wątpię, by mój polemista, będąc szefem domu mediowego, nie znał tych wyników. Mimo to wciąż powtarza tezy lekceważące je, pisząc tym razem, że: “skomercjalizowanie polityki programowej telewizji publicznej jest faktem i statystyki potwierdzają to jednoznacznie”. Jakie statystyki?

Bierzyński pisze, że “nie ma powodów, by twierdzić, że atrakcyjność programu TVP może na braku abonamentu ucierpieć”. Otóż są. Nadawca, którego łączne przychody spadłyby nagle aż o 1/3, musiałby szukać oszczędności także w wydatkach na działalność programową. Co zaś do kwestii atrakcyjności programu, to pozostaje ona w istotnym związku z urozmaiceniem gatunkowym. Żaden inny nadawca w Polsce nie ma oferty tak zróżnicowanej i jako całość uniwersalnej jak TVP. Dzięki temu może ona sprostać (także finansowo) potrzebom zarówno miłośników popularnych telenowel, jak i widzów, dla których telewizja publiczna jest nierzadko jedynym oknem na dzieła kultury wysokiej.

Gdyby TVP, dając posłuch postulatom Bierzyńskiego, upodobniła całość oferty programowej telewizji publicznej do TVP Kultura, wynikły stąd ubytek widowni zrodziłby adekwatny ubytek wpływów ze sprzedaży czasu reklamowego, co z kolei uniemożliwiłoby TVP finansowanie najbardziej ambitnej części tejże oferty. Jest ona finansowana w taki sam sposób jak programy najbardziej popularne. TVP nie ma osobnych portfeli na wydatki misyjne (w rozumieniu Bierzyńskiego) i niemisyjne. Są to po prostu pieniądze na działalność programową – misyjną jako całość.

Jakub Bierzyński twierdzi, że „atrakcyjność programu misyjnego, który powinien być za te pieniądze realizowany, jest “katastrofalna”? Innymi słowy, nie dość, że TVP zdradza misję publiczną, to w dodatku nawet wtedy, kiedy usiłuje nie zdradzać, efekty warsztatowo-artystyczne okazują się niestrawne dla widzów. Użycie przymiotnika “katastrofalny” – kojarzącego się nieuchronnie z kompletnym dnem – wymagałoby solidnej egzemplifikacji, ale Bierzyński nie ilustruje go żadnym konkretem. Takie połączenie arogancji w miotaniu najcięższych oskarżeń z lenistwem intelektualnym pozwalającym na rezygnację z szukania jakichkolwiek uzasadnień nawet w publicystyce zdarza się rzadko.

Uchylając się tym razem od kontynuowania tematu “polityki kadrowej TVP”, autor poprzestaje na konkluzji, że mamy w tej sprawie “skrajnie różne poglądy”. Ja też odpowiem krótko: w tej sprawie kluczowe znaczenie mają fakty, a nie poglądy. Przykładowo: to, ilu dziennikarzy zostało zwolnionych, należy do sfery faktów, a nie opinii o faktach. To da się policzyć i zweryfikować w dziale kadr. Bezpodstawne rozmnażanie na papierze rzekomych ofiar rzekomych czystek personalnych nie ma nic wspólnego z wyrażaniem poglądów.

Mój polemista wykazał iście kuriozalny upór w sprawie o skądinąd drugorzędnym znaczeniu dla sedna sporu – to znaczy kwestii rzekomych “dodatkowych opłat” za oglądanie kanału TVP Kultura. “Czyż to nie paradoks – brnie Bierzyński – że jeśli ktoś chce korzystać z prawdziwie misyjnej oferty publicznego nadawcy, to jest zmuszony do zapłaty za ten przywilej prywatnemu dystrybutorowi jego sygnału?”. Żadnego paradoksu tu nie ma. Każdy, kto chce zobaczyć w swoim telewizorze coś więcej niż tylko parę stacji dostępnych z nadajników naziemnych, musi w tym celu zapłacić za kablówkę, dekoder cyfrowy lub antenę satelitarną.

Mam kablówkę i wiem, za co płacę. Wiem też, że TVP, udostępniając operatorom telewizji kablowej swoje programy darmo, nie ma i mieć nie może zarazem wpływu na opłaty, jakie ci pobierają od abonentów. Jednak nic mi nie wiadomo, by wysokość takowych opłat gdziekolwiek zależała od tego, czy dany operator oferuje kanał TVP Kultura. Zamiast z uporem robić w tej sprawie czytelnikom wodę z mózgu, niech wreszcie Bierzyński napisze: “TVP Kultura powinna być emitowana z nadajników naziemnych”, a następnie wskaże, czy ma to się stać kosztem wyeliminowania z eteru TVP 1, TVP 2 czy TVP Info. Bo wolnych częstotliwości już nam nie przybędzie.

W swoim poprzednim tekście mój polemista dwukrotnie wzywał do dymisji prezesa zarządu TVP Andrzeja Urbańskiego. Tym razem zadowolił się odwołaniem do mojego poczucia wstydu z powodu insynuacji, jakich miałem się wobec niego dopuścić. Na finałowe pytanie mojego polemisty: “nie wstyd panu?”, odpowiadam: nie wstyd, bo ja wstydzić się w tej sprawie nie mam za co.

Nie jest złamaniem cywilizowanych reguł debaty publicznej również analiza “pozycji”, z jakich wypowiadają się inni uczestnicy owej debaty. Moje własne pozycje są jawne i jasne. Występuję jako pracownik TVP. Posługiwanie się przeze mnie prawdziwymi informacjami i prostowanie przeze mnie informacji nieprawdziwych nie znosi mojej stronniczości. Także w szerszym sporze o sens istnienia i status ustrojowy mediów publicznych nie jestem – także jako zwykły obywatel – neutralny. Uważam, że w interesie państwa polskiego i dobra wspólnego Polaków leży, by media publiczne były zarazem mediami wpływowymi, o mocnej pozycji ustrojowej i rynkowej gwarantującej dalszy rozwój.

Taka jest moja rola, takie są moje przekonania i z tych jawnych “pozycji” mam prawo dociekać, jakie są “pozycje” innych uczestników debaty. Jakub Bierzyński nie jest akademickim, niezależnym ekspertem od mediów, tylko szefem prywatnego domu mediowego robiącego interesy z różnymi nadawcami, a najbardziej intratne z nadawcami komercyjnymi. Nie wybrał też dla siebie roli chłodnego, zdystansowanego analityka, lecz żarliwego oskarżyciela i moralisty. Ważny jest także kontekst: kondycja i przyszłość mediów publicznych w Polsce nie jest przedmiotem samych tylko ideowych dysput, ale także ostrej rywalizacji politycznej i biznesowej. Liczy się zatem zarówno to, co jest pisane i mówione, jak i to, “z jakich pozycji”. Dlaczego przypomnienie tego rodzaju oczywistości ma uchodzić za “insynuacje”?

Mój polemista od lat deklaruje głęboką troskę o stan mediów publicznych w Polsce i ich “misyjność”. Mam prawo te jego deklaracje konfrontować z sensem jego własnych postulatów, które zmierzają do osłabienia siły rynkowej i opiniotwórczej tychże mediów z nieuniknioną korzyścią dla komercyjnej konkurencji. Mam też prawo spytać, dlaczego, będąc zatroskanym, Bierzyński troszczy się tak wybiórczo.

Ostatnie miesiące i tygodnie przyniosły kilka znaczących faktów, w tym bezprzykładną “krucjatę” polityków obozu rządzącego przeciwko nie tylko TVP, ale także idei abonamentu. I są już wymierne efekty. Pobór abonamentu w grudniu 2007 spadł o 30 proc. Czy to Bierzyńskiego również niepokoi? I jak się czuje w roli publicysty wzywającego prezesa TVP, by się podał do dymisji, kiedy ten sam postulat wygłasza premier obecnego rządu? I co sądzi na temat wniesionego przez PO projektu nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji, której ewentualne uchwalenie wyraźnie zwiększy wpływ władzy wykonawczej na media publiczne?

Nie wiem, co sądzi, bo nigdzie o tym nie pisze. Ale jeśli przypomnę jemu i czytelnikom, że kilka lat temu przedstawiał się jako ekspert ds. reformy mediów doradzający jednemu z prominentnych wówczas posłów PO, to też dopuszczę się insynuacji? A może chodzi po prostu o maksimum przejrzystości? Nie przeszkadza mi stronniczość Jakuba Bierzyńskiego, bo w tym sporze stronniczy jesteśmy obaj i nie ma w tym nic złego. Ale moralizatorstwa podszytego hipokryzją mam serdecznie dość.

Podejmując polemikę (“Spór o media publiczne”, 7.01.2008) z moim tekstem “Media publiczne – osłabić czy zniszczyć”, Jakub Bierzyński w znacznej mierze ograniczył się do powtarzania tych samych twierdzeń, które już spotkały się z merytoryczną ripostą z mojej strony.

Bierzyński nadal utrzymuje, że oferta programowa TVP (bez TVP Kultura) rozmijała się z publiczną misją i nie wyróżnia się na tle ofert nadawców komercyjnych. Na poparcie przytacza argument ilościowy, twierdząc, że “udział audycji misyjnych” (w łącznym czasie nadawania TVP 1 i TVP 2) “wynosi ok. 6,5 proc.”. Autor zarzuca mi także, że “pomijam te statystyki”. Otóż nie wiem, jak mogłem w moim artykule nie pominąć “statystyk”, które Bierzyński sam wymyślił dopiero na użytek polemiki. Jego “statystyka” została oparta na własnych, arbitralnych założeniach do tego, jakie programy zasługują na miano misyjnych.

Pozostało 93% artykułu
Media
Donald Tusk ucisza burzę wokół TVN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Media
Awaria Facebooka. Użytkownicy na całym świecie mieli kłopoty z dostępem
Media
Nieznany fakt uderzył w Cyfrowy Polsat. Akcje mocno traciły
Media
Saga rodziny Solorzów. Nieznany fakt uderzył w notowania Cyfrowego Polsatu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Media
Gigantyczne przejęcie na Madison Avenue. Powstaje nowy lider rynku reklamy na świecie