Cyfryzacja, która ma nastąpić w 2012 r., nie jest dla nadawców fantastyczną perspektywą. Poszerza się rynek, co musi skutkować ograniczeniem dotychczasowych wpływów.
Zmiana standardu nadawania telewizji, najbardziej popularnego medium w kraju, fundamentalnej rozrywki dla prawie wszystkich jego obywateli, przy której spędzają ponad trzy godziny każdego dnia, powinna być procesem, w który poważnie zaangażowane jest państwo.
Tymczasem proces cyfryzacji w Polsce został kompletnie pozostawiony sam sobie. Obecnie obowiązujące prawo jest kulawe. Cyfrowa telewizja to fenomen na pograniczu dwóch rynków: telewizyjnego i telekomunikacyjnego. Ustawa o radiofonii i telewizji nie przewiduje procesu cyfryzacji, a polski rząd nie przedstawił żadnej koncepcji strategii wprowadzania nowego standardu. Na razie pewne jest tylko jedno: wraz z upływem 2014 roku, zgodnie z ustaleniami Unii Europejskiej, pasma analogowego nadawania telewizji przestają być chronione. To jedynie oznacza, że w przypadku nieprzystosowania rynku polskiego do standardów cyfrowej telewizji mogą nastąpić zakłócenia w odbiorze telewizji analogowej w pasie przygranicznym.
[srodtytul]Króluje chaos[/srodtytul]
Zmiana standardu nadawania jest bowiem procesem bolesnym. Bolesnym dla odbiorców, bo wymaga zakupu dekoderów do odbioru nowego cyfrowego sygnału, i dla nadawców, bo gwałtownie rośnie im konkurencja. Trudno sobie wyobrazić, że takiej zmiany można dokonać bez aktywnego zaangażowania państwa. Brak jednoznacznej polityki w tym zakresie musi rodzić i rodzi chaos. Chaos, z którym w Polsce mamy właśnie do czynienia. Oto bowiem jesteśmy świadkami kolejnej odsłony walki kompetencyjnej pomiędzy UKE a Krajową Radą Radiofonii i Telewizji. Nie od dziś wiadomo o różnicach zdań między Anną Streżyńską a Witoldem Kołodziejskim co do filozofii i tempa przemian na rynku telewizyjnym w Polsce. Nie jest to jedynie spór kompetencyjny, to przede wszystkim spór o pewną wizję.