Za każdym razem, gdy rośnie dziura w budżecie, urzędujący minister finansów zapowiada zniesienie ulg dla twórców. I za każdym razem mówi się, że możliwości odliczania od dochodu połowy wpływów z honorariów autorskich to niczym nieuzasadniony przywilej.
Czy jednak naprawdę jest to przywilej, czy też uproszczone odzwierciedlenie kosztów, jakie rzeczywiście ponosi ta grupa podatników? Ilu jest twórców i ile na tym przepisie zyskują?
Żeby na te pytania odpowiedzieć uczciwie, trzeba przypomnieć, czym – jeszcze przed wojną – kierowano się przy jego tworzeniu. Chodziło o uwzględnienie sytuacji twórców (pisarzy, muzyków, plastyków, aktorów, dziennikarzy, tłumaczy itd.), którzy nie mieli stałej pracy ani stałych dochodów, a utrzymywali się wyłącznie z honorariów, zwykle nieregularnych, za swoje dzieła.
Nie wiem, ilu twórców dotyczył ten przepis przed wojną, ale z danych Ministerstwa Finansów („Informacja dotycząca rozliczenia podatku dochodowego od osób fizycznych za 2009 r. ”) wynika, że 30,7 tys. podatników miało dochody wyłącznie z tytułu praw autorskich i innych.
To tylko jedna grupa ludzi korzystających dziś z „uzysku 50 proc. ”; dokładnie odpowiada ona przedwojennej podatkowej definicji twórcy. Druga to osoby, które gdzieś pracują, a oprócz tego piszą, występują czy wykładają poza miejscem stałego zatrudnienia. Te dodatkowe dochody też są objęte ulgą.