Po tej lekturze laicy z odwagą przekroczą drzwi opery, zdając sobie sprawę, że jest syntezą wszystkich sztuk i jak złożonym jest zjawiskiem. O ludzkim wymiarze arcydzieł przekonują rozdziały o kaprysach primadonn i o tym, gdzie basy i barytony chodzą na wódkę.
Historię gatunku stworzonego przez Włochów, znużonych wsłuchiwaniem się w tekst zagłuszany przez muzykę – opisuje językiem klarownym, jaki zapamiętałem z książek profesora Zbigniewa Raszewskiego, twórcy polskiej teatrologii. Przełomem było wyeksponowanie solowego śpiewu na pierwszym planie.
Pionierska florencka Camareta Giovanniego Bardiego inspirowała się wyobrażeniami teatru antycznego, a jej członkiem był Iacopo Peri, kompozytor „Euridice” wystawionej w Palazzo Pitti w 1600 r., na zaślubiny Marii Medycejskiej z królem Francji Henrykiem IV. Wydarzenie uznaje się za początek opery, choć to Claudio Monteverdi, autor „Koronacji Poppei”, przedstawiając bogów jak ludzi z ułomnościami, został okrzyknięty mistrzem gatunku.
Operę przeszczepili z Włoch do Polski Wazowie. Zygmunt III uczynił swym kapelmistrzem Lucę Marenzio, pierwszego muzyka Italii. ZaWładysława IV wystawiono w Warszawie 20 spektakli – dwa razy więcej niż we Francji. Królewski sekretarz Virgilio Puccitelli był jednocześnie autorem librett. Ale mekką opery była Wenecja, odwiedzana w karnawał przez europejską szlachtę. Jej reakcjami sterowali gondolierzy, występując w roli klakierów.
Również w Anglii opera stała się kluczem do królewskich serc i skarbców. Händlem opiekował się Jerzy I, a gdy w 1719 r. powstała Royal Academy of Music, pierwszym subskrybentem akcji był król. Bez wielkich pieniędzy nie byłoby wielkiej opery. Za „Aidę” na otwarcie Kanału Sueskiego Verdi wziął 150 tysięcy franków, a wicekról Egiptu sfinansował też budowę teatru. „Żydówka” Halévy’ego też kosztowała Paryż 150 tysięcy, ale wjazd cesarza do Konstancji odegrało 20 koni!