Tych pieniędzy jest zbyt dużo

Fragment powieści sensacyjno-kryminalnej „Sejf" Ryana Gattisa.

Publikacja: 24.07.2018 15:49

Ryan Gattis (r. 1978), amerykański pisarz skupiający się na mrokach Los Angeles.

Ryan Gattis (r. 1978), amerykański pisarz skupiający się na mrokach Los Angeles.

Foto: Hilary Bader

Rozpruty sejf zieje otchłanią w sufit, a drzwiczki zwisają nad dywanem. Sięgam do środka, natrafiam ręką na papier i cofam ją jak oparzony. Zaglądam i widzę sześć zapełnionych przegród, głębokich jak w szafce bibliotecznej. U dołu sejfu znajdują się dwie szuflady, szarpię do góry i wyciągam. Pierwsza jest pusta, w drugiej są monety. Monety na nic mi się nie przydadzą, więc wkładam szuflady z powrotem, a potem wstaję, bo jak nie wstanę, to zacznie mi się kręcić w głowie, podchodzę do drzwi i patrzę przez judasza. Słyszę głosy sąsiadów, ale nikt się nie kręci pod drzwiami ani koło mojego jeepa. Wygląda, że teren czysty.

Czuję to. Adrenalina pali mnie od środka, jakby mi ktoś dziarał wnętrzności. Dzięki temu wiem, że nie zrezygnuję. Wezmę tyle pieniędzy, ile dam radę.

Klękam z powrotem przy sejfie i wygarniam forsę garściami. Rozkładam ją i czuję, jak mi rośnie gula w gardle, bo robi się dziwnie. Spodziewałem się niskich nominałów z roboty na ulicach. Kupy dziesiątek, dwudziestek i wymiętoszonych powygładzanych piątek od ćpunów. A tu, kur..., same setki. Coś za starannie ułożone.

Wnętrze sejfu nigdy tak nie wygląda. Idealny porządek. To dobra i zarazem cholernie zła wiadomość.

Takie pieniądze szykuje się na dostawę. Trzyma pod ręką, żeby je zaraz posłać do Meksyku. Najpewniej. Zastanawiam się, dlaczego gońcy nie zabrali ich ze sobą, gdy dawali w długą, i przychodzi mi do głowy, że może nie mieli klucza. Że ma go szef, a jego nie było albo nie zdążył przyjechać, zanim DEA załomotała do drzwi albo...

Każę myślom się uciszyć. Mówię to nawet głośno, żeby opanować nerwy. Zamknąć się, zamknąć się, zamknąć.

Kolka do tatuażu wciąż zasuwa mi po bebechach i rozdziera płuca, ciężko mi złapać oddech.

Myślenie nikomu nie robi dobrze. Tylko hamuje wolę.

Patrzę na zegarek. Już dwadzieścia pięć minut. Kur....

Wypakowuję wiertła, szybko i nieskładnie, a potem wyciągam piankowe przegródki. W zeszłym tygodniu wyciąłem w plastiku pod spodem dwie skrytki na około osiem plików każda. Więc upycham te osiem grubych paczuszek jak osiem grubych książek. Okazuje się za dużo, bo jak montuję piankę z powrotem i wkładam wiertła, to kure... nie chce się domknąć.

Połowa pliku ląduje na podłodze, zapełniam drugą skrytkę i zamykam. To, co zostało, ładuję do skrzynki z narzędziami, dorobiłem tam drugie dno.

Głowa znów mi gada. Nie ma szans, że się wywinę z całą tą kasą. Mój łeb próbuje mi to uświadomić. Za duży hajs. Ci, do których należy, będą go szukać. I będą szukać do skutku.

? Zamknij się – mówię. ? Nie będę z tym daleko uciekał. Tylko kawałek samochodem.

Złapią mnie, to pewne. To pewne jak to, że oddycham. Przed tymi ludźmi nie da się uciec. Złapią mnie. Problem w tym, że stanie się to szybciej, niż myślę. Gdybym podebrał trochę tu i tam, miałbym więcej czasu. Od początku taki miałem plan. Jak w piosence Johnny'ego Casha, którą Frank zawsze nuci: One Piece at a Time.

W tym przypadku tak się nie da.

W tym przypadku jest dobrze, że się przygotowałem i mogę pozostać w ruchu. Jak wezmę te pieniądze, nie będzie już odwrotu. Wiem o tym. Owijam kostki taśmą i naciągam skarpety na nogawki jak za starych czasów.

O siebie się nie martwię. Jestem pewien, że dobrze nie skończę, a w tej pewności jest siła. Prawie całe życie robiłem złe rzeczy. Krzywdziłem ludzi. Niewinnych. Ludzi, którzy na to nie zasłużyli. Gdy brałem, powiedziałem kiedyś na grupie, był ze mnie diabeł tasmański składający się z bólu i kurewstw. Przez całą młodość wciągałem w to innych ludzi jak tornado.

Teraz wiem, że los się do mnie uśmiechnął. To szansa, żebym się oczyścił. Potrzebuję tylko tej jednej szansy. Jedna próba, żeby wyszarpać obrus spod zastawy i nie zwalić talerzy i sztućców. To najlepszy przykład.

Za dużo już syfu narobiłem w życiu. Wyczyniałem takie głupoty, że już ze dwadzieścia razy powinienem się pożegnać z tym światem. Cholerny cud, że w ogóle nie byłem w kiciu i mogę teraz nosić ten laminat na piersi. Bo pakowałem się w wielkie gówno. I tak się ubabrałem w roli łajdaka, że to wszystko przeżarło mnie do kości i już nigdy nie odpuści.

? No więc je... to – mówię sobie.

Jeżeli to koniec, to wcale nie taki zły.

Wstaję, idę do umywalki i zdziwiony widzę, że zostało jeszcze kilka sporych reklamówek. Biorę największą, ze sklepu z butami kowbojskimi, i ładuję do środka prawie trzy pełne półki. Przyglądam się przez chwilę, wygładzam reklamówkę, zawiązuję i sprawdzam, czy na pewno zmieści się pod fotelem w aucie. Potem wychodzę, idę do jeepa, kitram torbę, zamykam samochód i w drodze powrotnej wyciągam telefon.

Dwadzieścia trzy minuty. Dzwonię do Collinsa.

? Otwarte.

? Już kogoś wysyłam – mówi i się rozłącza.

Robię bałagan w sejfie. Żeby wyglądało jak zawsze. Nieułożone. Nieuporządkowane. Pomięte. Nawciskane. Wyciągam nawet szufladę i rozrzucam kilka monet, które dźwięczą w środku.

Zdejmuję rękawiczki i wciskam je do tylnej kieszeni spodni.

I czekam.

Wiem, że mnie widzieli, kiedy szedłem do samochodu. Ale to nie ma znaczenia, że osiedle się na mnie gapiło. Ludzie, do których należą te pieniądze, dowiedzą się, że to ja je zabrałem. Prędzej czy później, ale się dowiedzą. Mają wtyki, które wynoszą im raporty policji i federalnych. Żadna tajemnica.

Dowiedzą się, że wyszedłem z torbą. A potem przeczytają raporty i wyjdzie im, że skonfiskowana suma nijak się ma do tego, co zostawili w sejfie. Od razu pomyślą o mnie, ale będą bardzo skrupulatni. Zaczną sprawdzać, czy ktoś z DEA się nie skundlił, aż się upewnią. Może nawet mają jakiegoś uchola w DEA, który im pomoże szybciej na to wpaść. Gońców też sprawdzą, żeby się upewnić, czy nikt z samego dołu nie zgarnia śmietany. A jak już zrobią całą inwentaryzację, zostanę tylko ja i będę pasował do tego obrazka. (...)

Może sypną mnie policji albo DEA, poczekają, aż pójdę siedzieć, i w więzieniu się mną zajmą. Ale raczej odnajdą mnie, zgarną i zawiozą w jakieś ciche miejsce, a jak już powiem, gdzie są pieniądze, strzelą mi w podbródek z małego kalibru, żeby nie narobić sieczki, potem wrzucą mnie do dołu, którego może nawet nie będzie im się chciało zakopać.

To żadna filozofia, tak po prostu będzie. Ich jest bardzo dużo, a ja tylko jeden. Tak to się skończy.

Rozpruty sejf zieje otchłanią w sufit, a drzwiczki zwisają nad dywanem. Sięgam do środka, natrafiam ręką na papier i cofam ją jak oparzony. Zaglądam i widzę sześć zapełnionych przegród, głębokich jak w szafce bibliotecznej. U dołu sejfu znajdują się dwie szuflady, szarpię do góry i wyciągam. Pierwsza jest pusta, w drugiej są monety. Monety na nic mi się nie przydadzą, więc wkładam szuflady z powrotem, a potem wstaję, bo jak nie wstanę, to zacznie mi się kręcić w głowie, podchodzę do drzwi i patrzę przez judasza. Słyszę głosy sąsiadów, ale nikt się nie kręci pod drzwiami ani koło mojego jeepa. Wygląda, że teren czysty.

Pozostało 90% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski