Ścierało się we mnie dwóch pisarzy. Ten, którym chciałem zostać, i ten, którym mogłem zostać. Chciałem pisać powieści psychologiczne o sporym ciężarze gatunkowym, a w rzeczywistości nie jestem typem intelektualisty. Działam i piszę instynktownie, czasem pewnych rzeczy, które napisałem, nie potrafię nawet nazwać i wyjaśnić. Lubię poważną i ciężką literaturę, ale moją domeną jest poczucie humoru i żarty, często bardzo czarne i makabryczne. Humor okazał się dla mnie narzędziem, by opowiadać o najbardziej bolesnych aspektach życia.
Takich jak uzależnienia?
Na przykład. Rzuciłem szkołę i wyjechałem w wieku 18 lat do Los Angeles, gdzie pracowałem w barze. Czas mijał, a ja tkwiłem z poczuciem, że nie robię tego, do czego zostałem stworzony. Piłem i zażywałem narkotyki. Pamiętam moment, kiedy wracałem do domu rozweselony, pijany i nagle sobie myślę: z czego się cieszysz? Przecież nienawidzisz swojego życia, nienawidzisz siebie.
Kiedy przyszło otrzeźwienie?
Urodził się mój syn. Byłem przed trzydziestką, szczęśliwy, że zostałem ojcem, ale nagle sobie uświadomiłem, że żaden ze mnie ojciec. Zmywałem naczynia w barze, nie panowałem nad piciem i w ogóle nad swoim życiem, a wiedziałem, że stać mnie na więcej. Codziennie powtarzałem sobie, że dzisiaj się nie napiję i pierwsze, co robiłem, to nalewałem sobie solidnego drinka. Wziąłem się więc w garść. Opublikowałem parę opowiadań i znalazłem agenta literackiego. Gdy kończyłem pisać debiutancką powieść, która zresztą opowiada o bywalcach baru, zostawiłem pracę w knajpie. Wyjechałem z Los Angeles, by zamieszkać ponownie u rodziców. Zacząłem pracować na budowie razem z ojcem, co bardzo mi posłużyło.
„Bracia Sisters" to nie jest klasyczny western. Bohaterami są psychopaci, na dodatek mało inteligentni i niezbyt wrażliwi.