„Życiopisaniem” określił Henryk Bereza fenomen Edwarda Stachury (1937–1979) zwanego Stedem. Nieustannie wędrujący z gitarą poeta, „gdzie go zawiedzie skrajem dróg gzygzakowaty życia sznur”, śpiewający „wędrówką jedną życie jest człowieka”, a także, że „życie to nie teatr”, spełniał mit człowieka wolnego, w szarej rzeczywistości PRL podróżującego, gdzie chce i kiedy chce. Wszędzie miał znajomych i przyjaciół, u których się zatrzymywał. Pojawiał się nagle i równie nieoczekiwanie znikał.
Msza wędrującego
Pierwsza Stachuriada, czyli spotkanie fanów twórczości Stachury, odbyło się już kilka miesięcy po jego tragicznym odejściu – jesienią 1979. Zorganizował ją Wojciech Siemion w warszawskim teatrze Stara Prochownia. Potem takie imprezy rozprzestrzeniły się po całej Polsce, a największą sławą cieszyła się gromadząca tłumy w latach 80. „Scheda Steda” w Toruniu. Sławę zyskał też grany przez Annę Chodakowską przez kilka dekad spektakl słowno-muzyczny „Msza wędrującego” (reż. Krzysztof Bukowski, muz. Roman Ziemlański).
Muzykę do wierszy Stachury komponowali Jerzy Satanowski, Jan Kondrak, Marek Gałązka, Stare Dobre Małżeństwo. Jego piosenki-pieśni wykonywali: Leniwiec, Czesław Mozil, kwintet Wojtka Mazolewskiego czy Organek. No i na YouTubie wciąż można słuchać samego Stachury, śpiewającego chrapliwym gardłowym głosem.
Po wydane przez Czytelnik po raz pierwszy w 1982 roku w 30-tysięcznym nakładzie pięciotomowe dzieła wszystkie, obłożone niby-dżinsowymi okładkami, ustawiały się długie kolejki. Potem Witold Leszczyński zekranizował „Siekierezadę”, którą uznano za najlepszy obraz Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 1986 roku.
Pośmiertna wystawa w warszawskim Muzeum Literatury, zorganizowana w 1987 roku w 50. rocznicę urodzin poety, przyciągnęła rekordową liczbę ponad 30 tysięcy widzów.