– Gdy zmordowany drogą wchodzę do pokoju hotelowego, włączam czasem telewizor – mówił Kapuściński dwa lata temu. – Z reguły zatrzymuję się na meczu. Czasem myślę, że w telewizji to już jedyny autentyczny temat.
– Czy mimo wielu zajęć będzie pan śledził mistrzostwa? – pytałem po zakończeniu rozmowy. – Oczywiście – odparł. – Dobre mecze zawsze oglądam. Niezależnie od tego, czy to mistrzostwa świata czy nie. – No i komu pan kibicuje? – Nikomu. – Polsce też nie? – Polskę dopingujemy automatycznie. Prawdziwe kibicowanie jest bezinteresowne. Ja nikomu nie kibicuję, bo za dużo mnie to kosztuje. Jeśli transmitują mecz drużyny, z którą czuję się związany, nie włączam telewizora. Słucham tylko wyniku. Śledzę mecz, jeśli wiem, że emocje nie przeszkodzą mi w ocenie widowiska.
„Autoportret reportera” zaczyna się od słów: „Powiem tak, jak było. Mnie w szkole fascynowała jedna rzecz – piłka nożna. Byłem bramkarzem w reprezentacji szkoły. Potem w Legii, w drużynie juniorów. Całe dnie spędzałem na boisku. To była moja pasja, największa namiętność”.
– Chodziłem do Gimnazjum Staszica – opowiadał Kapuściński. – Zacząłem wtedy trenować na bocznym boisku przy Łazienkowskiej. Stałem w bramce, choć o tym nie marzyłem. Gdy piłkę kopaliśmy na podwórkach, najlepsi decydowali, kto gdzie zagra. Najpierw dobierali partnerów do ataku, potem mniej zdolnych do pomocy. Na bramce i w obronie grały największe gamonie. Moje miejsce było między słupkami i tak zostało do czasów Legii. Grałem tam na początku lat 50.
Czasem wydaje mi się, że w telewizji piłka nożna to jedyny autentyczny temat