Portret domowego tyrana

Znakomita książka Katarzyny Grocholi. „Trzepot skrzydeł" rozczaruje fanów powieści z happy endem. To przerażające studium o przemocy. Autorka po raz pierwszy nie wdzięczy się do czytelników, a emocje rosną z każdą przeczytaną stroną

Publikacja: 25.06.2008 21:01

Portret domowego tyrana

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Katarzyna Grochola napisała książkę. Siódmą, ale pierwszą poważną. Przedtem opowiadała sobie i czytelnikom (czytelniczkom) bajki. Zgrabne dyrdymały, po lekturze których nic nie zakłócało snu. Widać było to jej potrzebne, żeby zdobyć siłę, pewność siebie i finansową niezależność. A także wyszlifować styl.

"Trzepot skrzydeł" od pierwszego słowa poraża. Od razu wiadomo – autorka pisze o sobie. Nie mizdrzy się, nie wykrzykuje buńczucznie: "Nigdy w życiu"! Grzebie w ranie, niby zaleczonej, lecz wciąż pobolewającej. Efekt terapii? Może, mniejsza z tym. Prawdziwa literatura, świetnie napisana. Dramaturgicznie perfekcyjna, bez kokieteryjnego kitu. W pewnym sensie logiczna.

Tego nie można wymyślić. Zbyt prozaiczne i zbyt straszne. Czytam, serce wali. Rytm dyktuje werbel krótkich zdań, staccato słów. Grad uderzeń, coraz bardziej dotkliwych.

Hanka, bohaterka "Trzepotu skrzydeł" (alter ego autorki), opisuje kilka lat swojego życia w małżeństwie w liście-spowiedzi komuś, kogo ujawnia dopiero pod koniec książki. Klasyka toksycznego związku. Paskudnego, nieefektownego, zamkniętego w czterech ścianach. Żenującego dla ofiary. Narratorka rekonstruuje wydarzenia, poczynając od dzieciństwa. Na podstawie jej opowieści można uformować schemat powstawania i narastania domowej tyranii.

Co ważne – rzecz nie dotyczy marginesu społecznego, lecz "kulturalnych", wykształconych ludzi, którym nie najgorzej się powodzi.

Z każdą stroną książki emocje rosną. Wraz z eskalowaniem przemocy psychicznej i fizycznej, jakiej ofiarą pada Hanka. Oto strategia pająka. Powolne, lecz permanentne unieruchamianie muchy w sieci, aż do zmiażdżenia i wchłonięcia. Przebieg łamania osobowości można spisać punkt po punkcie. I powielać w tysiącach wersji, zmieniając tylko imiona.

Co sprawia, że niegłupia, ładna i wartościowa kobieta poddała się terrorowi psychopatycznego partnera? Dlaczego w porę nie zauważa zagrożenia?

Najpierw jest strach. Niedostatek ciepła, poczucie zagrożenia, brak emocjonalnego oparcia w bliskich. W "Trzepocie…" bohaterka, i tak niepewna swej wartości, zostaje sama, samotna, zdana na męża. A jemu w to graj. Znalazł kozła ofiarnego, na którym może odreagować niepowodzenia i niefarty. Co robi, żeby żona przyjęła rolę ofiary?

Punkt pierwszy: odciąć przyjacielskie więzi. "Już ci nie wystarczam?" – pytanie-wyrzut, gdy chce spotkać się z przyjaciółką. Kolejna zasada: omotać zazdrością. "Dlaczego tak na niego patrzyłaś? Podoba ci się?". Zazdrosny znaczy kocha. Potem drobne, na pozór nieistotne akty przemocy. Narzucenie rytmu dnia, sposobu życia, upodobań. Przecież bliscy sobie ludzie mają identyczne wybory, czyż nie? Albo idą na kompromisy. Tylko że to ona jest zawsze stroną, która odstępuje od swych racji.

Na zewnątrz, przy ludziach – pozór idealnej pary. Żeby nikomu nie przyszło do głowy spieszyć z interwencją. Trochę wysiłku, jednak się opłaca – w domu można już tłuc do woli, bez konsekwencji. Jeśli się przesadzi i siniaki stają się zbyt widoczne, są dwie możliwości: łzy pokajania i rozpaczy ("Do czego ty mnie doprowadzasz… Przecież tak cię kocham. Przysięgam, nigdy więcej…") lub wyrzuty ("Prowokujesz mnie! Sama się prosisz!").

Jasne, że do syndromu ofiary i kata potrzebne są dwie skrzywione psychiki. Jednak tak się składa, że to kobieta obrywa. W naszym społeczeństwie mało kto jej współczuje. Taki los. Tradycja. Ironiczne uśmieszki: widać to lubi.

Jeśli ucieknie, bywa skazana na ostracyzm. Znajomi współczują "porzuconemu" mężczyźnie.

Poleciłabym Grocholę jako lekturę obowiązkową dla dorastających dziewczyn, gdybym sądziła, że którejkolwiek w przyszłości zaoszczędzi cierpień. Nic nie zmieni. Kto nie doświadczył, tylko się zdziwi – jak to możliwe, pozwolić się tak ubezwłasnowolnić. Kto posmakował lub właśnie trwa w patologicznym związku – przemilczy. Krępuje się przed rodziną, znajomymi. Grochola przełamała fałszywy wstyd. Brawo. Jestem z nią. Dobrze znam Hankę.

Katarzyna Grochola napisała książkę. Siódmą, ale pierwszą poważną. Przedtem opowiadała sobie i czytelnikom (czytelniczkom) bajki. Zgrabne dyrdymały, po lekturze których nic nie zakłócało snu. Widać było to jej potrzebne, żeby zdobyć siłę, pewność siebie i finansową niezależność. A także wyszlifować styl.

"Trzepot skrzydeł" od pierwszego słowa poraża. Od razu wiadomo – autorka pisze o sobie. Nie mizdrzy się, nie wykrzykuje buńczucznie: "Nigdy w życiu"! Grzebie w ranie, niby zaleczonej, lecz wciąż pobolewającej. Efekt terapii? Może, mniejsza z tym. Prawdziwa literatura, świetnie napisana. Dramaturgicznie perfekcyjna, bez kokieteryjnego kitu. W pewnym sensie logiczna.

Pozostało 83% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski