K.K.: – No, jest to w sensie pewnej postawy także wiersz polityczny, tak jak „Potęga smaku”.
Z.H.: – A tak, są. „Przesłanie Pana Cogito” to jest: Panie Boże, daj mi podróży, daj mi świat.
K.K.: – No, ale jest tam i zwrócenie się...
Z.H. – ...aa, do tych łapsów...
K.K.: – Oczywiście. W swym głównym sensie odwołuje się do uniwersalizmu bibilijnego tą eklezjastyczną dykcją. Te elementy rozpoznajemy wyraźnie, ale w jakiś tajemniczy, alchemiczny sposób te wiersze łączą się z bardzo doraźnymi, aktualnymi sprawami. Zachodzi pytanie: czy nie jest może i tak, że tym lepiej udaje nam się rozpoznać i oddać współczesność, rzeczywistość, kiedy cofamy się, odchodzimy, odsuwamy się od niej – choćby o krok. Kiedy spojrzymy na nią z jakiejś odległości, bliższej lub dalszej, szekspirowskiej czy antycznej.
Z.H.: – No więc teraz ta polityka i poezja. Polityka – używa się w niewłaściwym tego słowa znaczeniu – to jest działalność. Działalność zmierzająca do określonego celu. Takie rzeczy mnie nigdy nie interesowały. Absolutnie nie jest to moja specyfika czy moja dyscyplina, w której chciałbym uczestniczyć, bo w ten sposób kandydowałbym na posła z ramienia jakiejś Unii Chrześcijańskiej albo stałbym się szaleńcem z SLD, ale tego nie zrobię. Wobec tego ja mam coś – uświadomiłem sobie to, bo długi czas nie wiedziałem, dlaczego podoba mi się coś, na przykład samochód czy co innego – co mnie ustawia; jest to, mianowicie, praca w świadomości. Ja mam ucho przyłożone do ziemi i dobrze słyszę, jakie ma tętno. Usiłuję z tego zrobić wiersz, który byłby wyrazem świadomości zbiorowej albo zawierał elementy tej świadomości. Albo zawierał próbę postawienia pytania świadomości. Albo zawierał próbę odpowiedzi na to pytanie. To wszystko jest niedokładne, oczywiście, nieprecyzyjne, ale to mnie interesuje. Jest coś takiego jak świadomość zbiorowa i ja w nią wierzę. Ta świadomość nie ma wyrazu, to jest wielka niemowa i ja staram się ją zwerbalizować, wyrazić jej tęsknoty, dostarczyć jej ust. Tylko to. Każdy ma usta: „pa, pa, pa”. Tylko ja staram się to tak zrobić: z zębami, z językiem, z mlaskaniem, żeby stało się jakoś sensowne.
K.K.: – A jakie są relacje polityki i biologii? Biologia jest dla ciebie ważna, jak powiedziałeś. W każdym razie była. Większość polskich powstań – z wyjątkiem styczniowego i warszawskiego – zdeterminowana była w równym stopniu przez historię, politykę, co biologię, większość wybuchała na jesieni lub na wiosnę, a raczej na przedwiośniu, kiedy to młode byczki muszą ścierać sobie rogi. Już w kwietniu chłopcy z dziewczynami zaczynają się rozchodzić po krzakach i nie ma mowy o żadnych powstaniach czy rewolucjach.
I trwa to aż do jesieni, kiedy natura wykonuje ostatni podryg przed snem zimowym, organizm broni się przed nostalgią jesieni i perspektywą zimy-śmierci, przed zamieraniem – zwiększoną aktywnością, z rozpaczy. Większość dzieci zostaje spłodzona w tym okresie, a kto nie płodzi lub już je spłodził, wywołuje powstanie lub rewolucję. Oczywiście upraszczam, ale coś w tym jest, w tym miotaniu się wiosenno-jesiennym. Czy nie uważasz, że historia, polityka jest w jakimś sensie projekcją biologii i że poważne zajmowanie się nimi przez pisarza to trud jałowy, czas zmarnowany?
Z.H.: – Całkowicie nie zgadzam się z tezą, że polityka czy historia jest jakoś równoważna, paralelna do procesów biologicznych. Wystarczy zestawić różne kampanie, bitwy, żeby się o tym przekonać. Jeśli istnieje jakaś zgodność, to ta, że wielkie kampanie były po żniwach, zawsze. Ale to nie znaczy, że to jest biologia, tylko nazbierali ziaren i mogli pójść dalej. Rzadko Grecy rozpoczynali wojnę w zimie, zaczynali ją na wiosnę. Nie ma to nic wspólnego z faktem, że na wiosnę człowiek ma podskok krwi tygrysiej, a potem to wytraca. Nie, to cały szereg różnych komponentów. Biologia nie tłumaczy tego, jest tutaj tłumaczeniem bardzo spłaszczonym, uproszczonym.
K.K.: – A jednak upierał się będę przy tym. Bez ziarna, którego okres wzrostu jest biologią, mężczyźni nie poszliby za Aleksandrem czy za Stalinem.
A bez podskoku krwi tygrysiej zalety bojowe ich armii byłyby mizerne.
W ostatnim roku życia Zbigniewa Herberta „Gazeta Polska” – czy też jej redaktor Piotr Wierzbicki – zwróciła się do poety o udzielenie wywiadu. Zbigniew zaproponował mnie jako rozmówcę. Nigdy w ciągu ćwierćwiecza naszej przyjaźni nie pomyślałem o tym, żeby go nagrywać, czego szczerze żałuję. Nagraliśmy jednak dwie rozmowy, z których pierwsza ogląda światło dzienne dopiero dziś – w dziesiątą rocznicę śmierci Herberta.
W trakcie rozmów Zbigniew Herbert znajdował się w bardzo złej kondycji fizycznej, dialog nasz był więc chaotyczny i w wielu miejscach niezrozumiały dla kogoś, kto nie znał poety. W „Gazecie Polskiej” nad nagraniem męczono się przez kilka tygodni, aż wreszcie Zbyszek odebrał je redakcji i przekazał mnie. „Wydrukuj, kiedy chcesz”, powiedział. I w ten sposób rozmowa przeleżała kilka lat, zanim ją przepisałem z dyskietki, a potem przejrzałem i uporządkowałem, zachowując kolokwialny tok mówienia poety. Była to, jak się zdaje, jedna z ostatnich rozmów Zbigniewa Herberta, jakie zostały nagrane.
K. K.