W Polsce literatura wysokoartystyczna nadal ma określone funkcje. Służy temu, by ambitny pisarz mógł się pochwalić swoją impotencją, najczęściej impotencją twórczą. Kolejny bohater z rozpaczą wpatruje się w migocący na ekranie kursor (kiedyś, dawno temu, była to pusta kartka papieru). Ambitna pisarka zaś z pietyzmem godnym podręczników ginekologii opisuje stan swoich dróg moczowo-płciowych. Jeżeli już zajdzie w ciążę, to powieść gotowa. Role mędrca, heroicznego alkoholika, strażniczki naszej podświadomości są rozdane, nad ich przestrzeganiem czuwają westalki na płaskich obcasach, no i dobrze, tak przecież być powinno w naszym ukochanym Paryżu północy. I okolicach.
Przedstawiciele młodej literatury są niemniej ambitni, pragną przede wszystkim pozbyć się za wszelką cenę tego niezbyt klarownego epitetu. Tak jest w poezji, jako i w prozie, tak było drzewiej, tako jest i teraz. Chociaż prozaicy mają zdecydowanie lepiej: zawsze jest nadzieja, że na ekranizację zdecyduje się jakiś reżyser młodego pokolenia, który pokusi się o zerwanie z martwotą polskiego kina, poetom zostaje tylko psioczenie na Zbigniewa Herberta.
Bardzo podziwiam polskie pisarki i pisarzy polskich, ale od czasu do czasu podejrzewam z pewną taką nieśmiałością, że literatura może być też źródłem przyjemności. Podejrzewam, że książka niekiedy może służyć do czytania, podobnie jak funkcją zegarka może być precyzyjne wskazywanie czasu. A w tych podejrzeniach utwierdza mnie chociażby ostatnia powieść Jacka Dąbały znanego nieco wcześniej pod pseudonimem Jacka Oakleya.
„Największa przyjemność świata” jest powieścią detektywistyczną. To znaczy jej narratorem jest prywatny detektyw, który trafił do zawodu po czystkach politycznych przeprowadzonych przez nowego prezesa telewizji. Oczywiście telewizji polskiej. No i zaczyna się ostra jazda do samego końca, gdzie stawką jest, bagatela, jeden milion. I to żadnych, lecących na łeb na szyję dolarów, ale twardych jak złoty czy biceps Chucka Norrisa euro.
Zresztą nazwisko głównego odtwórcy serialu „Strażnik Teksasu” pojawia się tutaj nieprzypadkowo. Któż z nas nie chciałby wejść w posiadanie miliona euro czy wspaniałych kobiet, o które nieustannie ociera się prywatny detektyw? Zresztą nie chodzi tu tylko o ocieranie, lecz o nasze współczesne marzenia. Nie zdradzę zakończenia, zgodnie z konwencją gatunku byłaby to największa zbrodnia, nie będę streszczał fabuły – tak postępują tylko skrajni psychopaci, wobec których Hannibal Lecter jest wcieleniem dobroci i miłości bliźniego.