Jazda subaru na luzie

Nowa powieść Jacka Dąbały niczym „Ubu Król”

Publikacja: 05.09.2008 14:16

Jazda subaru na luzie

Foto: Rzeczpospolita

Red

W Polsce literatura wysokoartystyczna nadal ma określone funkcje. Służy temu, by ambitny pisarz mógł się pochwalić swoją impotencją, najczęściej impotencją twórczą. Kolejny bohater z rozpaczą wpatruje się w migocący na ekranie kursor (kiedyś, dawno temu, była to pusta kartka papieru). Ambitna pisarka zaś z pietyzmem godnym podręczników ginekologii opisuje stan swoich dróg moczowo-płciowych. Jeżeli już zajdzie w ciążę, to powieść gotowa. Role mędrca, heroicznego alkoholika, strażniczki naszej podświadomości są rozdane, nad ich przestrzeganiem czuwają westalki na płaskich obcasach, no i dobrze, tak przecież być powinno w naszym ukochanym Paryżu północy. I okolicach.

Przedstawiciele młodej literatury są niemniej ambitni, pragną przede wszystkim pozbyć się za wszelką cenę tego niezbyt klarownego epitetu. Tak jest w poezji, jako i w prozie, tak było drzewiej, tako jest i teraz. Chociaż prozaicy mają zdecydowanie lepiej: zawsze jest nadzieja, że na ekranizację zdecyduje się jakiś reżyser młodego pokolenia, który pokusi się o zerwanie z martwotą polskiego kina, poetom zostaje tylko psioczenie na Zbigniewa Herberta.

Bardzo podziwiam polskie pisarki i pisarzy polskich, ale od czasu do czasu podejrzewam z pewną taką nieśmiałością, że literatura może być też źródłem przyjemności. Podejrzewam, że książka niekiedy może służyć do czytania, podobnie jak funkcją zegarka może być precyzyjne wskazywanie czasu. A w tych podejrzeniach utwierdza mnie chociażby ostatnia powieść Jacka Dąbały znanego nieco wcześniej pod pseudonimem Jacka Oakleya.

„Największa przyjemność świata” jest powieścią detektywistyczną. To znaczy jej narratorem jest prywatny detektyw, który trafił do zawodu po czystkach politycznych przeprowadzonych przez nowego prezesa telewizji. Oczywiście telewizji polskiej. No i zaczyna się ostra jazda do samego końca, gdzie stawką jest, bagatela, jeden milion. I to żadnych, lecących na łeb na szyję dolarów, ale twardych jak złoty czy biceps Chucka Norrisa euro.

Zresztą nazwisko głównego odtwórcy serialu „Strażnik Teksasu” pojawia się tutaj nieprzypadkowo. Któż z nas nie chciałby wejść w posiadanie miliona euro czy wspaniałych kobiet, o które nieustannie ociera się prywatny detektyw? Zresztą nie chodzi tu tylko o ocieranie, lecz o nasze współczesne marzenia. Nie zdradzę zakończenia, zgodnie z konwencją gatunku byłaby to największa zbrodnia, nie będę streszczał fabuły – tak postępują tylko skrajni psychopaci, wobec których Hannibal Lecter jest wcieleniem dobroci i miłości bliźniego.

Oto fragment przenikliwych rozważań głównego bohatera (obszerność cytatu niechaj będzie mi wybaczona, bom się nie ośmielił skrócić):„Spacer po Nowym Świecie ostatecznie przekonał mnie, że cały świat powinien szanować Polskę. Stare kamieniczki, stylowe sklepy, kafejki, galerie i przede wszystkim piękne dziewczyny budowały krajobraz wspanialszy od Nowego Jorku, Rzymu, Paryża i Londynu razem wziętych. Szedłem, omijając latarnie i wypatrując w bocznych uliczkach nowego szczęścia. Stare kamieniczki nie straszyły mnie wysokością drapaczy chmur, bezdusznym kształtem okien i smętną obojętnością. Każdy dom coś mówił – o dawnej świetności królewskich powozów, bogactwie i zaradności mieszczan, wrogich najazdach zaborców, oryginalnych pomysłach inteligencji, o Powstaniu Warszawskim i komunistycznych aspiracjach byle kogo. Teraz to wszystko uśmiechało się i tętniło życiem, pokazywało twarz, którą zrozumieć mogli tylko prawdziwi smakosze”.

Kilka razy musiałem przeczytać ten fragment, prawie żem już był gotów pofatygować się na najbliższy ekspres do Warszawy, by pójść na Stare Miasto – nie byłem tam od wczoraj... Tum się chyba zanadto zagalopował, to nie ta bajka.

Rzecz w tym, że akcja najnowszej powieści sensacyjnej Jacka Dąbały toczy się tam, gdzie akcja „Ubu Króla”. W Polsce, a trochę tak jakby nigdzie. W świecie naszych marzeń. Bo któż nie marzy o luksusie, znakomitych samochodach, dobrych kosmetykach i tym pierwszym milionie? Chyba tylko kanalie nie marzą albo zupełnie pozbawieni marzeń – a to ludzie co najmniej podejrzani.

Z niemałą przyjemnością odpocząłem od stereotypów narzuconych przez powielane w nieskończoność schematy z „Psów”, gdzie lindoidalni kryminalni golą się bagnetami przywiezionymi z Afganistanu, by po skromnym śniadaniu z gwoździ i stłuczki szklanej wydobywać zeznania z opornych bandziorów za pomocą akumulatora samochodowego i systematycznego kopania podejrzanych w co bardziej delikatne miejsca butami z logo Heavy Duty.

Z dużą ulgą odpocząłem od twardego męskiego słownictwa, z trudem wydobywającego się z gardeł spalonych smirnoffem pitym prosto z butelki w temperaturze ludzkiego ciała 36,6 stopnia Celsjusza. I te biedne kobiety, nierozumiejące ich pracy, bite i maltretowane, ale za to jakże wierne. Prawie jak psy. Ale dość o psach.

Powieść sensacyjna Jacka Dąbały nie jest wolna od okrucieństwa, niekiedy zbliża się do granic dobrego smaku. Tutaj prywatny detektyw nie ma już nic do powiedzenia, tutaj kończy się zabawa, a zaczyna koszmar. Nie wiem, jak bardzo jest to koszmar realny, jak bardzo zaś wyprowadzony z naszej zbiorowej podświadomości, która daje o sobie znać na zakorkowanych ulicach Warszawy i innych miast polskich w godzinach szczytu, w upalny dzień, w oparach spalin i nienawiści.

Sporym nieporozumieniem byłaby konstatacja, iż mamy tu do czynienia z tak zwanym czarnym kryminałem. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie Philipa Marlowe’a czy Sama Spade’a tak zlewającego się kosmetykami, jak czyni to bohater Dąbały. Swoją drogą chętnie bym się dowiedział, jaką firmę bohater preferuje, bo w tym jednym miejscu pojawia się niepotrzebne niedomówienie. Czy prywatny detektyw powinien spożywać na śniadanie „podgrzaną bułkę z serem i kawę ze śmietanką”? W tej powieści spożywa, i nawet sprawia mu to dużą przyjemność, chociaż nie jest Herculesem Poirotem, tylko przeciętnym mieszkańcem Polski. Z tą przeciętnością to zdecydowanie przesadziłem. Ale któż z nas nie marzy, by być nieprzeciętnym?

Jest to świetnie opowiedziana inteligentna opowieść. Na plan pierwszy wysuwa się osoba głównego bohatera – narratora. Swoją drogą niezłej kanalii niedbającej zupełnie o polityczną poprawność, no, może z wyjątkiem walki z nałogiem nikotynowym. Wątek kryminalny przeprowadzony jest także bez zarzutu. Dobrze, że nie pojawiła się kolejna historia o lindoidalnych kryminalnych golących się bagnetami przywiezionymi etc., etc., etc.

Ten typ literatury jakoś umyka uwadze szacownej krytyki uniwersyteckiej gardzącej wszelkimi przejawami kultury masowej. Zawsze zostaje pełne pogardy prychnięcie Edmunda Wilsona: „Kogo obchodzi, kto zamordował Rogera Ackroyda?”. Prawda jest taka, że nie tylko mnie kiedyś szczerze obchodziło. I obchodzi nadal. Wcale nie żałuję tych kilku godzin, jakie spędziłem razem z Arturem Brandtem za kierownicą jego subaru, bez kunsztownej stylizacji na subtelną grę z konwencją gatunku, bez starannej rekonstrukcji realiów przeszłości w imię ocalenia dobrych stosunków polsko-niemieckich. Czy innych. A tylko tak, dla czystej przyjemności…

Na pewno jest to znakomita literatura dla zabicia czasu. Ale czy tylko? Kiedyś posługiwano się określeniem: niepróżnujące próżnowanie. Było to jednak przed Wielką Rewolucją Francuską. A może nawet przed spopularyzowaniem idei postmodernistycznych.

PS Tytułowe subaru zostało kupione przez głównego bohatera na zasadzie: na złość mamie odmrożę sobie uszy, ale nie tylko to świadczy o jego niedojrzałości i konsumpcyjnym stosunku do życia.

Jacek Dąbała „Największa przyjemność świata”. Red Horse, Lublin 2008

Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski