Po raz pierwszy od wielu lat miłośnicy literatury nie czekali na żadną z premier książkowych i na autograf szczególnie wytęsknionego pisarza. Bo ich nie było! Bez echa przeszła nawet premiera kolejnej powieści Paulo Coelho „Zwycięzca jest sam”.
Podobnie z autorami. Nie oszukujmy się – do stolicy nie przybył nikt znaczący, ledwie drugi, o ile nie trzeci garnitur światowej literatury. Żadnych dyskusji literackich, żadnego starcia poglądów czy wydarzeń, które przekroczyłyby pałacowe salony. W zamian targowy standard, czyli podpisywanie książek na stoiskach – jednej, drugiej, kolejnej... Dla mamusi, dla Jasia, dla babci... I impreza z głowy. Znamy to aż za dobrze!
Nawet obchodzący w tym roku 50-lecie krakowski Znak, gwarantujący zazwyczaj gwiazdy literackie pierwszej wielkości, Eduardo Mendozę, znakomitego hiszpańskiego prozaika, do Polski zaprosił na kilkanaście dni przed targami... (oczywiście w związku z wydaniem jego nowej powieści).
Osobny temat to wybór gościa honorowego, którym była obchodząca 60-lecie Rada Europy. Podczas gdy świat łapczywie odkrywa nieznane mu literackie zakątki (w Bolonii gościem honorowym była Korea, Frankfurt gościć będzie w tej roli Chiny), my zapuszczamy się w porastające obrzeża współczesnej kultury chaszcze, by nie powiedzieć – maliny.
Wszystkie żale i lamenty na niewiele się jednak zdadzą, gdyż Międzynarodowe Targi Książki za rok ponownie ściągną rzesze spragnionych literackich igrzysk warszawian. I bez znaczenia będzie zarówno arena, na której zostaną rozegrane, jak i bohaterowie (znów rezerwowi?). Bo warszawianie kochają igrzyska. Dlaczego akurat te? A czy mają wybór?