„Jako dziecko rozwiedzionych rodziców chciałabym, jak prawie wszystkie dzieci rozwiedzionych rodziców, by znowu się zeszli”. To deklaracja Helen Memel, 18-letniej bohaterki „Wilgotnych miejsc”, powieści, którą Roche, dawna prezenterka niemieckiej telewizji, wspięła się na szczyty list bestsellerów po obu stronach Atlantyku.
Historyjka jest banalnie prosta: Helen jest pełnoletnia i samodzielna, pracuje, zarabia, stać ją na sterylizację i regularne wizyty w burdelu. Wszystko po to, by udowodnić sobie dorosłość i niezależność. Pobyt w szpitalu, wokół którego osnuta jest fabuła powieści, stanowi pretekst albo sposobność do połączenia rodziny. Gdy ojciec i matka wpadną na siebie przy jej łóżku, fantazjuje Helen, ich uczucie się odrodzi. „Oj ty, naiwna”, aż chce się jęknąć. Pozory mylą, Helen wcale nie jest taka „cool”, za jaką chce uchodzić – nękana zmorami z dzieciństwa, tęskni do opiekuna. Powinien być nim ojciec, jest szpitalny pielęgniarz.
To wątek dominujący w powieści, co zmienia ją w łzawą skargę porzuconego dziecka. Czyli historia jakich wiele. Z pewnością nie stałaby się przebojem, gdyby nie prosty trick zastosowany przez autorkę – Helen jest na bakier z higieną, co dokładnie i z lubością opisuje. Roche przyznała w jednym z wywiadów, że książka miała być „poważnym argumentem przeciw stosowaniu chemikaliów dla higieny intymnej”. Ze szczytnego zamiaru zrezygnowała, zastępując argumentację skatologiczną wyliczanką zapachów, smaków, konsystencji i barw wszelkich wydzielin kobiecego i męskiego ciała – jest ich niemało, ale oszczędzę czytelnikom tej nieapetycznej listy. Ustami swej bohaterki zgłasza protesty: dlaczego kobieta powinna być zawsze czysta i pachnąca, dlaczego musi golić nogi, dlaczego decydują o tym mężczyźni, media, tradycja? I dlaczego, do cholery, nie może opowiadać o tamponach, masturbacji i hemoroidach, jeśli tylko ma na to ochotę?
Wielu recenzentów uznało książkę wręcz za manifest nowego feminizmu, czemu autorka skromnie nie przeczyła. Krytykowanie jej, zwłaszcza przez mężczyznę, jest w tej sytuacji niepoprawne – nie podoba mi się, to znaczy nie lubię kobiety mówiącej wprost o tym, co jej przeszkadza i czego pragnie. Nie doszukujmy się tu jednak żadnej głębokiej filozofii, czegoś na kształt „Monologów waginy” czy feministycznych esejów.
Roche opowiadała wprawdzie w wywiadach, że chciała „obalić tabu”, ale to lipa – zabawy z główką prysznica czy pestkami owoców nie są w literaturze niczym szczególnym, a to, że bawi się w ten sposób 18-letnia panienka – no cóż, jest pełnoletnia, żaden cenzor nie może się przyczepić. Nawet wyzywający początek – „Odkąd sięgnę pamięcią, mam hemoroidy. Zawsze uważałam je za bardzo niedziewczęce” – mało kogo bulwersuje od czasu, gdy leki na to schorzenie są obiektem reklamy w mediach.