Pierwsza przetłumaczona na polski powieść Jehudit Hendel to odkrycie znakomitej pisarki. Urodzona w Warszawie 83 lata temu Hendel w Izraelu należy do prozatorskiej czołówki. Dobrze, że wreszcie ją poznajemy, bo dotychczas z izraelską literaturą kojarzyli się nam głównie Amoz Oz oraz o dwa pokolenia młodsi Etgar Keret i Zeruya Shalev.
Lubię ten typ prozy – mądrej, nieprzegadanej, gorącej pod oszczędną powłoką narracji. Hendel niczego nie wyjaśnia do końca, to odbiorca musi dać sobie odpowiedź na pytanie – dlaczego? Co jest przyczyną dramatu, obłędu?
W tę powieść wchodzi się jak we mgłę. Gęstniejącą z każdą stroną, w finale przeobrażającą się w ścianę. Metaforyczną, rzecz jasna. Dochodzi do niej tytułowy psychiatra. Rozczarowany sobą, swoim zawodem, a przede wszystkim miłością, o której marzył i której dostąpił. Jednak to pyrrusowe zwycięstwo.
Bohaterowie nie mają szans na szczęście, choć kochają się i rodzi im się synek. Ciąży nad nimi tragedia: Joel, pierwszy mąż pięknej Jaeli, zginął przed dwoma laty, dokładnie w dniu jej urodzin. Wypadek drogowy. Spiesząc się do domu, nie zauważył betonowej balustrady. Jego miejsce u boku młodej wdowy zajmuje – jak najbardziej formalnie – Elchanan, najlepszy przyjaciel pary, w dodatku sąsiad z naprzeciwka. W tradycji żydowskiej ożenek z owdowiałą kobietą jest dobrym uczynkiem, więc doktor Elchanan postępuje zgodnie z obyczajem. Jego związek spotyka się z aprobatą rodziny i znajomych, zwłaszcza, gdy Jaeli zachodzi w ciążę i gdy maleństwo pojawia się na świecie.
Nieskomplikowana akcja jest tylko tłem dla głównego toku narracji. Hendel skupia się na tym, co się dzieje w głowie Elchanana. Niby snuje opowieść w trzeciej osobie, jednak nadaje jej taką intensywność i emocjonalną temperaturę, że odbieramy ją jak monolog wewnętrzny bohatera. Mimowolnie stajemy się psychoanalitykami psychiatry. Seans trwa całymi dniami, nocami. Z kłębowiska jego myśli wyłania się podświadome poczucie winy.